środa, 8 maja 2013

... under bridges, over bridges...



Następny poranek jest jeszcze gorszy niż zakończenie poprzedniego wieczora, z którego pozostaje mi jedynie niesmak i pusta kiesa po podróży taksówką przez cały Kraków tylko dlatego, że i ja, i Iga, i Marlena, i Elektroniczna Paulinka miałyśmy niezły odpał podając kierowcy raz po raz sprzeczne kierunki, w które bezkresy miał nas powieźć swoim kremowym mercedesem, tak.
Mylenie, niby to pijackie, a tak naprawdę gruntownie przemyślane już w klubowym kiblu przed wyjściem podczas odpalania okazjonalnego papierosa od kolejnego okazjonalnego papierosa, Mistrzejowic z Bronowicami Małymi, Prądnikiem Czerwonym i Śródmieściem może i było śmieszne („hej-ho, w końcu wracamy z imprezy, upiłyśmy się w trzy czy też cztery dupy przez Niemców, a teraz pozwiedzamy nasze miasteczko za ostatnie dolary, jakie nam zossssstały <czknięcie>!”-Marlenka), teraz za to trąci tragizmem, bo nie mam kasy nawet na okruchy z przedwczorajszej bułki, o samej bułce nawet nie mówiąc. 

Dochodzi do tego, że z mega kacem (głównie moralnym), chroniąc się przed brutalnym światłem poranka, wciskającym się do kuchni przez nie dość dokładnie zaciągnięte story, ryję w cudzej (elektronicznopaulinkowej) lodówce w poszukiwaniu anything do zjedzenia/zaleczenia bolącej głowy/zaleczenia parszywego nastroju z powodu piciu za takiego Freunda, którego nawet nie lubię i którego wiejski akcent w niemieckim wprost zatrważająco działa mi na nerwy.
Nagle do kiczyn wtacza się Iga, z miną cyrkowego żonglera, któremu ktoś zupełnie znienacka kazał podrzucać płonące niebieskim płomieniem głownie na bazie z buku i denaturatu.
- Ale skucha, wczoraj piłyśmy między innymi za Hannawalda. Ale to było już pod koniec imprezy. Ale chyba. Bo chyba.. Tak mi się wydaje… Daj mi wody, Dżingiel! Język mi kołowacieje.
Może i Idze, bo nie wiecznie patriotycznej i zadowolonej z całokształtu egzystencji Marlence.
- A, proszę, mnie też polej wodą, Dżingiel. Iga, wiesz, za kogo wczoraj piłyśmy? ZA NIEMCÓW. Oj, babcia nie byłaby ze mnie dumna. Ja z siebie też nie jestem. Tak nawiasem mówiąc. Nie nawiasem mówiąc też. Ta przebrzydła nacja od zarania najeżdżała nasz przepiękny kraj, a my wczoraj..
Dupa sałata podługowata.
- Gdzie idziesz, Dżingiel? A gdzie moja woda?
- To nie jest, kurwa, hotel. Mnie tam nikt jogurciku z lodówki nie podawał. Proszę się obsłużyć.
- Dżingiel, ciszej, cholera! Zaraz chyba sufit spadnie mi na głowę! Kurrrrwaaa! Kto tam coś wierci w tej parszywej ścianie? Czy to znowu ten sąsiad spod trójki?

„I wtedy, rozumiesz, przyszło mi powiadomienie z fejsa, że na jakiejś tam stronce o skokach, którą, notabene, polubiłam poprzez naciśnięcie zgrabnego przycisku <<Lubię to!>> , to znaczy, której fanpejdż polubiłam, pojawił się nowy post. Weszłam więc na fejsbruk (mimo iż głowa nadal dopieprzała mi młotem pneumatycznym w skroniach, śpiewając przy tym disco polo na cały regulator) i ogarnęłam, że jakiś ciekawy konkursik się szykuje, w którym nagroda jest o tyleż intrygującaż, co niezdradzonaż. Trzeba było wymyślić fabułę opowiadania kryminalnego, z realnie egzystującymi w tym wymiarze skoczkami narciarskimi. Tak, z dowolnie wybranego kraju. Nie wiem, ale to naprawdę nie wiem, jaki cel przyświecał organizatorom tego konkursu, czy oni także pod przykrywką pili z nami wczoraj w knajpie na Hucie za Niemców, Szwajcarów, innych Germanów, Słowian, Haponesów i usłyszeli, jak Marlenka pluje jadem na Schustera, podczas gdy Iga wznosi toast za Daiki Ito.. Może ich te zasłyszane, podbudowane procentami, niekiedy musującymi, niekiedy nie, dywagacje o szaro-burej egzystencji naprowadziły na trop myślowy ostatniego sortu rozsądku i rozcapierzyły przed nimi wizję świata skoków bez ani jednego Niemca, za to głównie z Japończykami, skąd ja mogę się orientować? Może organizatorzy naprawdę mieli nadzieję, że biorący udział w konkursie wierszokleci, prozaicy przez małe „p” i inni twórcy limeryków o grubości „Potopu” Sienkiewicza („Potop” <3) podzielą się niczym tortem ekstatyczną inaczej wizją świata skoków z zabójstwami w tle? Jakby tam już mało było dramatów na co dzień z za dużymi kombinezonami, nanotechnologicznymi wiązaniami czy nieodpowiednią długością nart! W każdym razie, no, wzięłam udział i stworzyłam krótką wymianę epistołów o jakże fantazyjnym morderstwie Mackenziego Boyd-Clowesa, morderstwie przy pomocy confetti z ulotek o mikrodermabrazji oraz tanich ubezpieczeniach zdrowotnych (co za ironia!), pilnika do paznokci i wielofunkcyjnego toola Victorinox, a dlaczego Kanadyjczyk?, gdyż popularny to on nie jest, a więc nikt za nim płakać nie będzie. Później wreszcie, rozumiesz, poszłam do kiosku i kupiłam sobie ostatecznie ten cholerny musujący środek na kaca, wciąż z umpa-umpa w głowie i w tle, tak."

O, ale ładną czcionkę wybrałam! „Wyślij”…

- No nie gadaj, że puknęłaś akurat Boyd-Clowesa!  Dżingiel! Pojebie! Dlaczego nie Chedala? Za nim też by nikt nie płakał!
Nieopatrznie pochwaliłam się wśród równie jak ja przeżutych i wyplutych po wczorajszej balandze przyjaciółek, że wzięłam udział w jakimś podejrzanym, dość dennym i rozdmuchanym niczym najnowszy news o Britney Spears, konkursie, więc teraz muszę wysłuchiwać długiej listy skarg i zażaleń na temat uśmiercenia nie tego sportowca, co trzeba.
- Bardzo mi przykro, że nie zabiłam również Vassilieva, Ammanna, Ingvaldsena, Hannawalda, Shimizu, Koflera, Hildego, Morassiego, Prevca, Zografskiego, Loitzla, Ipatova i Chedala. Zabiłam sobie Mackenziego. Jak się Wam nie podoba, możecie napisać coś same i dokonać wynaturzonych morderstw na własny zasrany rachunek. Tuszę, że pisać umiecie. W każdym razie mam nadzieję.


Przeraża mnie widok koleżanek, zasiadających zgodnie we względnej ciszy do tworzenia wiekopomnych kryminałów.

Sama się wpakowałam w kanał + czytanie cudzych prac, więc teraz jadę sobie najdłuższym polskim tramwajem do Nowego Bieżanowa, żując gumę miętową z mikrodrobinkami..

(„następny przystanek: Stradom”)

..w odwiedziny do siostry mojej uczelnianej koleżanki, od której muszę pożyczyć kijki do nordic-walking i wreszcie pozbyć się kaca na przykład energicznym marszem po wertepach, tonach śmieci i niebezpieczeństwa w peryferyjnych okolicach Krakowa, skoro żadna farmaceutyka na mój łeb nie działa. 

(„Stradom”)

Wykorzystuję zatem czas spędzony w sunącym po torach wytworem Po Tramu na zapoznanie się pisarskimi „umiejętnościami” Elektronicznej Paulinki, która z pełnymi perwersji szczegółami opisuje zrzucenie Anze Semenica z Kangczendzongi prosto w śnieżne serce Himalajów. Wyobraźnię to ona ma; niestety, elektronika i palmtop zżarły bez popijania zdolność El-Pa do stosowania znaków diakrytycznych, zamiast tego wpisując w (nie)odpowiednie miejsca liczne emotikony, budujące nastrój niczym groźna muzyka pulsująca nadchodzącą katastrofą i krzykiem przerażenia, oraz wielokropki i wkurwiające do czterdziestej czwartej potęgi zmultiplikowania znaków zapytania połączonych pauzami z wykrzyknikami.


Dlaczego stoimy? Kurrrwaaaa, ludzie NIGDY PRZENIGDY ZA ŻADNE SKARBY 
TEGO ŚWIATA nie nauczą się prawidłowo parkować wzdłuż wyznaczonych linii. Jebany mercedes krzywo wystającą dupą skutecznie wstrzymuje ruch, co w zasadzie tylko powiększa mojego kaca. 

 
(„następny przystanek: Powstańców Wielkopolskich”)
W powstańczych okopach wojny secesyjnej, a w dodatku i mętnym sosie bagiennych oparów Luizjany ginie od strzału drewnianym kijem w potylicę Peter Frenette.
Nie wiem, co Iga miała z historii, ale na pewno nie był to „bardzo dobry”.
(„Powstańców Wielkopolskich”)



- Przepraszam, czy tym tramwajem dojadę na ulicę Dietla?
- Nie. Musi pani się przesiąść. Proponuję wsiąść w tramwaj jadący w stronę Bronowic Małych, a następnie na przystanku „Korona” zmienić linię tramwaju na numer…
<przerywa mi rozbawiony czymś licealista w uładzonym mundurku>
- Nie, nie dojedzie pani.
- Dziękuję!

(„następny przystanek: Ćwiklińskiej”)

Marlenka przeniosła akcję utworu do Bawarii, gdzie z podziwu godną konsekwencją i zegarmistrzowską precyzją eliminuje wszystkich Austriaków na przestrzeni czterdziestu ośmiu godzin zgrupowania treningowego. Bogu ducha winna nacja zostaje poddana anihilacji w coraz bardziej wymyślniejsze sposoby, co jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że nie powinniśmy nigdy więcej pić tyle wódki, ile wlałyśmy w siebie ostatniej nocy.

(„Ćwiklińskiej”)


Pora wysiadać!


- Cześć, Ula!
- O, Dżingiel, hej! Już się bałam, że nie przyjedziesz.
- Coś Ty. Przetrwałam dwukrotny nalot kanarów i bójkę w tramwaju przed ulicą Limanowskiego. Przetrwam nawet wojnę nuklearną!
- Cieszę się, że masz taką świetną formę. Co tam trzymasz?
- Opowiadania na konkurs z efbe. Chcesz przeczytać? Oka. Ale co to, to nie. Najpierw zrób mi drinka do małej butelki po wodzie mineralnej i daj mi te cholerne kijki do łażenia.


Stuk, stuk, stuk, stuk. Człapię z kijkami po bieżanowskich wertepach, mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem, które odbija się od szyb wielopiętrowych bloków z wielkiej płyty (pięknie, pięknie)..
..raz po raz wpompowując w płuca odżywczą mieszankę świeżego, południowego wiatru i spalin samochodowych, co w połączeniu z wszechobecnym smogiem stopniowo wywala kaca poza granice mojego ciała. Czuję się lekka jak piórko, kiedy znienacka smartfon wibruje mi w kieszeni swetra wibracjami i stereofoniczną muzyką producenta, muszę więc zatrzymać się, by odebrać, chociaż chętnie bym tego nie robiła.

Ale coś mi każe.


- Dżingiel, lamerko, zajęłaś drugie miejsce! Wygrała jakaś pinda z Warszawy, ale nie przejmuj się, dla nas i tak jesteś najlepsza! Twoje opowiadanie zasługuje co najmniej na publikację, nie martw się, już my się tym zajmiemy! Dżingiel, tylko nie płacz! A jakaś dupa z Lublina zajęła ostatnie miejsce tego jebanego podium! Dżingiel, dlaczego wygrała jakaś frajerka? Wiesz, kogo zabiła? Bardala. Za pomocą patogenezy wywołanej zmutowanymi bakteriami Clostridium tetani. Kumasz czaczę? Co za szajs!
Potrójne, rozwrzeszczane głosy przyjaciółek oglądających na laptopie kolejny odcinek
„Gotowych na wszystko” wcina mi się w umysł niczym myśl o genialnym wynalazku, dążącym do rewolucjonizacji przemysłu stomatologicznego. 
- Skąd wiecie, skoro oglądacie serial?
- Mam palmtopa i podzielną uwagę, zapomniałaś? – dziwi się Elektroniczna Paulinka.
- Jasne. Dzięki za wiadomość
- Spoko, Dżingiel. Wracaj szybko z zadupia, opijemy sobie Twój sukces!


Sukces? Dobre sobie. Drugie miejsce! 
Co za ofiara ze mnie.


Poprzysięgam sobie, że świat jeszcze pozna się na moim talencie.
Niebawem.

 
Nie mam ochoty oddawać Ulce kijków. Popycham jej esa z przeprosinami i zabieram pachołki do swojego mieszkania. Oddam je pewnie nigdy. Ale to nic. To nic.


Drugie miejsce. Dżingiel, pusta dupo!


- Przepraszam, czy tym tramwajem dojadę na ulicę Królewską?
<nieuprzejmie warczę>:
- Nie widzi pan mapy? Jest zawieszona w gablotce, obok rozkładu jazdy. WIDAĆ NAWET Z KOSMOSU, ŻE TRZYNASTKA JEDZIE DO BRONOWIC MAŁYCH, A WIĘC SIŁĄ RZECZY I PRZEZ KRÓLEWSKĄ. Musi mi pan zawracać głowę? MUSI MI PAN ZAWRACAĆ GŁOWĘ?! NIE LEPIEJ KUPIĆ SOBIE PARĘ PORZĄDNYCH OKULARÓW?!
Odchodzę, odprowadzana kurwami i lżeniem na dzisiejszą młodzież.


Słodka kukurydzo, jak zjebany konkurs, który się przegrało pewnie jednym, jedynym przecinkiem, postawionym w złym miejscu, potrafi spaczyć tak mile zapowiadający się wieczór!
Mam ochotę zaatakować jednym z kijków rozłożystą matronę z rozwrzeszczanym bachorem, siedzących naprzeciwko mnie. Trafię do aresztu, ale chociaż pozbędę się tej pieprzonej chandry. 

(„następny przystanek: Plac Wolnica”)

Okej, muszę się wyluzować, muszę chociaż spróbować. Dlatego próbuję czytać zmiętą gazetę codzienną, znalezioną przypadkiem na przystanku autobusowym, który mijałam, zmierzając na trzynastkę, gdy mój smartfon znowu się odzywa. Znowu odbieram. I znowu bombardują mnie trzy głosy, jakże jednak odmienne od tych niedawnych.

(„Plac Wolnica”)

- Dżingiel, ta warszawska frajerka, panimajesz, zerżnęła pracę z neta! Na Boga, nie wiem, jak ona to zrobiła, gdzie ona miała mózg, ale ją zdyskwalifikowali! I Ty zajęłaś jej miejsce! Dżingiel, co za super wiadomość! Widzisz, mówiłam Ci, że jeszcze się przekonają o Twoim talencie! Stara, meeegaaa! Dżingiel, gratulacje, GRATULACJE!
Nerwowo przełykam ślinę.
Co, co, co?
- Co.. wygrałam?
Szybko wysiadam z tramwaju.
- Wyjazd na jakieś dwa konkursy w Niemczech i autograf Stocha. Z osobą towarzyszącą. Znaczy, wyjazd z osobą towarzyszącą! Weź mnie!
Zaczyna się nowa litania, tym razem oscylująca wokół napominająco-błagalnych eksklamacji „Weź mnie! Weź mnie! Nie bierz Igi, weź mnie, MNIEEEE!”.
Rozłączam się. Po czym wybucham paranoicznym, głośnym śmiechem, wywijając kijkami do nordic-walking na cztery strony świata.
+ DŻINGIEL GÓÓÓRĄĄĄ! DŻINGIEL GÓÓÓRĄĄĄĄ!
AAAAAAAAAAHAHAHAHAHAHA! 


______________________
Cześć wszystkim! ;D
Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było, ale przez makabrycznie rozwleczoną chwilę straciłam wiarę w to opowiadanie. Niedawno jednak odzyskałam ją na nowo, więc daję słowo, iż teraz z całą stanowczością będę pleść ową opowieść, mam nadzieję, ku Waszej uciesze :)

Do rychłego zobaczenia!

serdeczne pozdrowienia,