poniedziałek, 21 lipca 2014

... I can lose it, I can find it, whether it's my heart or mind....

Stoję nieopodal recepcji i restauracji, z której niedawno wyszłam, najedzona kanapkami, kawą, piwem i wstydem, stoję, stoję i czuję się świetnie. Nie muszę leżeć, ale chciałabym usiąść, tylko że w zasięgu mego wzroku nie ma żadnego siedziska, na którym mogłabym umieścić…

- CYNGIEEEEL!

Pan Nylokainen podbiega do mnie od strony drzwi wejściowo-wyjściowych (albo na odwrót), w pełni afektacji tak wyrazistej i tak głębokiej, jakby była ona odżywiona tonami Rutinoscorbinu i witaminy D, a do tego nie była nienormalna.

- Choć semnou – prosi przepiękną polszczyzną, łapiąc mnie za rękę.

Którą natychmiast wyrywam z uścisku.

- Z całym szacunkiem, ale bez przemocy… - zaczynam, lecz mój upierdliwy przewodnik od nowa zaczyna swój namolny słowotok i nie daje mi domówić „szybciej dojdziemy do porozumienia”:

- Dzyngiel, dzieńdobry, choć semnou. Pokażę Ci skouczni. To jeden z punktów punkt naszego dzisiejszego szmatu ciauanija. Wysspauassię? No, szfafo! Mamy napienty kalendarium dzisioj.

Ponownie chwyta mnie za dłoń, niczym tonący na Oceanie Spokojnym. I zaczyna targać w stronę wyjścia z hotelu, jako że nieopatrznie postanowiłam przetransportować się do swego wynajętego, wypasionego pokoiczku w widokiem na Finlandię nie przez wyjście kuchenne albo zaplecze, tylko za pomocą normalnych, cywilizowanych schodów dla gości.

Też coś. Wolałabym już jechać dziesiątką na Osiedle Piastów niż walczyć z niecodziennie narwanym reprezentantem Suomitów o swą własną godność oraz o swą własną rękę.

Próbuję raz jeszcze wyszarpać kończynę z metalurgicznie ciężkiego ścisku fińskich palców i już zaczynam być troszeczkę wkurwiona zaistniałą sytuacją, chcąc uciec z tego cholernego hallu do własnych (okej, umownie, ale zawsze) czterech ścian, by tamże nazad oddać się urokom upojnej konwersejszyn z koleżankami z Polonii….

…. nagle drzwi do restauracji otwierają się hukiem, na scenę zdarzeń wpada McKenzie i od razu podnosi ramię---

---blokuję jego fizyczną chęć przyfastrygowania napastującemu mnie molestująco Nylokainenowi, osobiście zarabiając strzał w łokieć.

Zaraz za Kanadyjczykiem wbiega kilkoro innych skoczków niczym stado mustangów i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że to stara gwardia sportowców, którzy wczoraj obdarzyli mnie na buzi zamaszystymi autografami.
Szlirencałer. Bardal. I, oczywiście, MersiBoku.

Quelle horreur!




No i słuchaj Martynko co było później słuchasz? Oni wszyscy ci co przyszli zrobili takie groźne miny zapodali jakieś zatrważające mruczando i w końcu Andres wystąpił krok naprzód jakby był przywódcą trzech muszkieterów Dumasa i mówi po angielsku do mojego nagle biednego przewodnika
CO PAN JEJ ROBI?
A pan Nylokainen wreszcie mnie uwalnia Tak tak ciiicho niech Paulinka się zamknie bo inaczej nic więcej wam nie opowiem i tyle będziecie miały ze swego uporu!... Iga weź proszę ten telefon! No! Uwolnił mnie rzucił mi takie wiecie ni to zaskoczone tak centralnie spojrzenie a ni to spojrzenie pełne przeproszenia o pardon żalu no jakby zrobił coś złego co najmniej próbował mnie pobić kijem od szczotki
O CO CHODZI NIE ROZUMIEM
oznajmia
JA I PANI CYNGIEL ROZMAWIAMY I ZARAZ IDZIEMY NA SKOCZNIĘ A PANOWIE NIE NA TRENINGU
CHYBA WIDAĆ parska Szlirencałer
NO  wtóruje mu MaciejKot  ZANIEPOKOIŁO NAS ŻE SZARPIESZ NASZĄ DOBRĄ KOLEŻANKĘ
UZNALIŚMY ZATEM ŻE NASZA INTERWENCJA BĘDZIE BARDZO POTRZEBNA uzupełnia Bardal
RĄCZKI PRZY SOBIE CIENIASIE rozkazuje stanowczo Boyd-Clowes niczym rewolwerowiec albo Zorro
SPOKO CHŁOPACY hahaha no żartowałam powiedziałam ej nie śmiejcie się też wiem że to zajebiście że sławni skoczkowie stanęli w mojej obronie ale chciałabym coś powiedzieć chciałabym powiedzieć że powiedziałam SPOKO FACECI PAN NYLOKAINEN NIE OGARNIA ŚWIATA hahahaha nie no zalewam jasne wrabiam was piękności hahaha tak na serio o hahaha czy możecie przestać się śmiać?
SPOKO FACECI PAN NYLOKAINEN NERWOWO ZAREAGOWAŁ NA MÓJ… SPOKÓJ WEWNĘTRZNY A ŻE DBA O MÓJ KOMFORT POBYTU W SWOJEJ OJCZYŹNIE WIĘC PODCHODZI DO MNIE BARDZO AMBICJONALNIE I W CHWILI OBECNEJ A DOKŁADNIEJ CHWILĘ TEMU PRÓBOWAŁ MNIE GORĄCO PRZEKONAĆ ŻEBYM SIĘ PODDAŁA RYGOROWI MOMENTU I NAPIĘTEGO DO GRANIC MOŻLIWOŚCI HARMONOGRAMOWI POBYTU W RAMACH NAGRODY I POSZŁA ZA NIM TO ZNACZY ZA PANEM NYLOKAINENEM A NIE ZA HARMONOGRAMEM BO OWA CZYNNOŚĆ BYŁABY BEZ SENSU ZATEM ŻEBYM POSZŁA ZA NIM ZA PANEM NYLOKAINENEM NA SKOCZNIĘ POZNAĆ CAŁY ŚWIAT HOFERA TRENERÓW NO WIECIE WSZYSTKICH
chciałabym tak oznajmić słowo honoru! jako że jedyne co wyszło z moich usteczek to
SPOKO NIC SIĘ NIE DZIEJE MY TYLKO ROZMAWIAMY
i prawdopodobnie me dziwne pojebane opanowanie dość nieporadne przyznaję sprawiło że McKenzie jednak przylutował memu przewodnikowi w ryjek mój przewodnik się przewrócił na Bardala Bardal na Szlirencałera Szlirencałer na Kota Kot na przechodzącą panią z recepcji pani z recepcji na bagaż który próbował wnieść boy w bagażu coś się potłukło po czym on również się przewrócił w międzyczasie pan Nylokainen wstał kopnął McKenziego ten próbując się bronić uderzył Bardala który wstawał Bardal się przewrócił na próbującego wstać Szlirenzałera Szlirencałer na próbującego wstać Kota a Kot ledwo uniknął zderzenia z kopniakiem wymierzonym przez wkurzoną panią z recepcji którą opierdalał boy hotelowy a znowu boya ochrzaniał turysta z Hiszpanii którego zabytkowe srebra rodowe przestały istnieć
tak że ostatecznie Kanadyjski Związek Narciarski wpłacił do miejscowego aresztu kasę za McKenziego Bardal ma szwy na nosie pan Nylokainen też ma szwy na nosie i chwilowo przebywa na zwolnieniu lekarskim Szlirencałer ma siniaki na ciele a Kot ma randkę z panią z recepcji
zaś Hiszpan dostał od dyrektora hotelu zjebę że zabiera w podróż po świecie rodowe srebra w dodatku nieubezpieczone
jesteście tam jeszcze?
moimi ściśniętymi paluszkami i obolałym łokietkiem tak łokietkiem LOL nikt się nie zainteresował



Nie wiem, w którym momencie (raczej nie w momencie bójki, hah) Kanadyjczyk, wzbudzający moją litość i zarazem podziw, zdołał wystękać z obolałą twarzyczką:
- CYYNGIEL, pójdzies s mno na kafe?
A ponieważ jego dzika brawura wybitnie mi się spodobała, więc odrzekłam:
- Jak tylko się dowiem, czy nie zostanę relegowana z hotelu, a później się dowiem, czy nie dostałam Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki nuklearnej. Tak, jest taka dziedzina, Stowarzyszenie Noblowskie właśnie ją uznało!
……….
A ponieważ jego dzika brawura wybitnie mi się spodobała, więc odrzekłam:
- Tak.




W rzeczywistości wolałabym jechać dziesiątką na Osiedle Piastów.  


_______________________________
Okej, trochę słaby ten odcinek. Oby wakacyjny wyjazd pomógł mi zebrać myśli i stworzyć bardziej interesujące zwroty akcji. Byłoby super, co nie?

serdecznie pozdrawiam,

sobota, 17 maja 2014

... if I stand still like a shark I'll die...


Jestem złakniona planu komunikacji tramwajowej polskiego Krakowa, więc, siedząc w fińskiej knajpie nad kuflem zimnego, niemieckiego piwa przy stoliku wykonanym w Tajlandii myślę o Kanadyjczyku, który naparza do mnie po angielsku liczne mniej lub bardziej zrozumiałe frazy i staram się przełożyć niektóre ze znanych mi nazw ulic na język francuski bądź język niemiecki, nie dbając o to, czy jakakolwiek polska linia jeździ tam austriackimi tramwajami albo włoskimi autobusami. Globalizacja.

- Kiedy, wiesz, CYNGIEL, faceci z tego waszego fanpejdża ze skokami pokazali mi twoją pracę, którą w trybie ekspresowym jakiś filolog przełożył na mój ojczysty język…

rue du Bularnia, rue du Bularnia, Bularniastrasse

-…cóż, po przeczytaniu jej pomyślałem, że naprawdę, wiesz, masz fantazję! tak sugestywnie opisałaś moje morderstwo… to znaczy, morderstwo wykonane na mnie. byłem pod ogromnym wrażeniem twojej słowiańskiej wyobraźni…

Gzymsikenstrasse, promenade de Gzymsiki

-…i zastanawiałem się, dlaczego akurat ja. wiesz, co mam na myśli..

(upijam sążnisty łyk cervezy)

-…jest tyle innych skoczków, bardziej utalentowanych, bardziej utytułowanych… ja jestem gdzieś na szarym końcu.. jeśli już się o mnie mówi to zawsze w połączeniu ze słowami „niestety”, „nieszczęście” albo „dziw, że on jeszcze skacze”…

avenue de la morosite du lundi, Poniedziałkowy-Dół-Strasse

(czy Mackenzie zamierza mnie wykorzystać jako swego psychoanalityka? to, że wygrałam niepoważny konkurs wcale…yyyk!...wcale nie umiemożli.. umożliwia mu epatowanie jego sobą.. epatowanie jego niepowodzeniami, chandrą, no)

-… a tu nagle ty postanowiłaś uczynić ze mnie oś konstrukcji swej fenomenalnej próbki prozatorskiej..

(nie jestem pewna, czy Boyd-Clowes, Cudownie Ocalały, mówi akurat to, ale bardzo bym chciała, więc jedynie kiwam potakująco głową i głupio się uśmiecham. że niby tak, wszystko jasne, doskonale się z nim zgadzam, też bym go nie wybrała, ale go wybrałam)

Wenecja, Wenecja…

- Jeszcze raz to samo! – drę się w stronę baru, przerywając torontonianinowi… toronto.. mieszkańcowi Toronto zawiłą niczym odnogi Amazonki przemowę.

- Kontynuuj, s’il vous plait – zezwalam skoczkowi łaskawie, gdy świeżuśki kufel już przede mną stoi, a ja sama mam zamiar zamoczyć usta w umieszczonym w nim płynie

(płynne procenty!)

- Tak, to piwo jest naprawdę wyborne!... Barman, dla mnie też to samo!

Wznosimy jakiś kulawy toast, jeden z wielu, odkąd usiedliśmy w owej dusznej knajpie, bo Mackenzie chciał poznać jednostkę, która z taką misterią wypchnęła z niego żywot w swym spisanym na (metaforycznym) kolanie opowiadaniu.

- zatem, CYNNN-CYNGIEL, dlaczego ja?

rue du piege, POTRZASK, Fallestrasse

(i co ja mu mam odpowiedzieć? piwko, piwko, przyjdź mi z pomocą, I beg U…)

Zasysam Paulanera aż do zaduszenia się, głośno przełykam, dyskretnie bekam i chucham Kanadyjczykowi w twarz, mówiąc:

- Tak naprawdę nie wiem, dlaczego akurat ty. Po prostu wydałeś mi się.. inspirujący. Przykro mi, nie potrafię inaczej wytłumaczyć swojej motywacji.

Spektakularny wybuch śmiechu….hihihihihihahahaha uniemożliwia mi zapanowanie nad dalszym ciągiem wypowiedziiiii-hihihihihahahaha! 


Później jeszcze kufel, jeszcze kufel, jeszcze kufel... o, LOL.

Ojej, ktoś tu wytrąbił za dużo piwa! P.I.W.O. 




1,2,3,4,5,6,7,8,9,10,11,12,13,14,15,16,17,18,19,20,21,22,23,24,25,26,27,28,29,30….30? 31? 32? 33? 34? 35? 36? 37? 38? 39?... 39? 39? 40? 41?42?4-4-4-3? 44? 45? 46? 47? 48? 49?50?50?50?50?50?50?50?50?50?50?50?50?...50?50?50?50?50?
Iiiii-w końcu nie wiem, ile kroków mam z baru do hotelu, w którym mnie zakfaterofano hahahaha nikt mi nie powie, że Ka-Kanadyjczycy są skąpi! Zwłaszcza ci literacko śmiertni, a żywtoni realnie-hahahahahaha. 


O, LOL-LOLOLOLOLOLOLOL, ale tu, kurwa, śśśśśśśśśśslisssssssssskooooo-hihi! Aczkolwiek dajĘ sobie jakoś radĘ. 



S hotelu wychodzi MaciejKot. Zaczynam na niego fukać i kulawo miaaaauczeć, a on, myśląc pewnie, że jestem niedorobioną turystyką z Finnnnn, która dowiedziała się, co po polsku znaczy „KOT”, podchodzi do mnie i daje mi markerem autograf…. na prawym policzku! I jeszcze mówi do mnie ahahaha: „DZIĘKUJĘ BARDZO”, tyle że po francuski, więc jego „MERSI BOKU” obłędnie mnie śmieszy, hahaha! literalnie mało brakowało, a zsikałabym się ze śmiechu!! hahahaha, Dżingiel, ty parówo hahahaha



F findzie natykam się na Szlirencałera, którego uśmierciła Marlenka? Nieeee, Paulinka, jakżebym mogłabym zapomnieć! Zamykajo sie dżwi, pacze sie w lustro, Gregor tyż sie paczy, ino na mnie, pewnikiem na mój autograf łod Kłota, a jo żech tak jest rozwalono, że zaś sie śmieje! I ON TYŻ SIE ŚMIEJE! A poźnij markerem płodpisuje mi sie na lewym płolicku! Żech oflagowano! Szlirencałer mówi jeszcze „DZIĘKUJĘ BARDZO”, ale mówi to „DANKE SZYN”, a ja na to „SZYN, SZYN, DY NI MA ZA CO” i w końcu o mało żech sie nie zloła w majty jak ón sie zaczoł tyż śmioć.
Alem wyczymała.



Kic-kic-i do łóżka. No! Spotkałam jeszcze Bardala. Moje czółko wzbogaciło się o nowy podpis, TAKK! Czuje sie jak skocno grupi. Ihihahahaha i nowe „FENK JU WERY MACZ, JU LUK GORDŻYS”, a jo na to „HM, DZIĘKI, TWOJA MAĆ”, ahahahaha. Ide spać. 



Nie moge spać. Ihihihihihihahahahaha, DY NI MA ZA CO! TWOJA MUCH!
Dżingiel, parówo, AHAHAHAHAHA!
Ledwom nie zwróciła piwa z ty radości. Nigdy wiency picia z Klosem… Klousem. No.



Gdy rano otwieram sklejone wszystkimi snami świata powieki, me oczy bombarduje tyle fotonów pochodzenia słonecznego, że nawet nie jestem w stanie jakoś wyraziście się przejąć. Mój nędzny stan emocjonalny, pogłębiony o setki metrów podczas konfrontacji mej facjaty z poręcznym podręcznym lusterkiem z logo YSL, uświadamia mi, że WCZORAJ BAWIŁAM SIĘ WYŚMIENICIE.        
Obecność wyrzutów sumienia oznacza, iż romantyczne randez-vous z Mackenziem, a później oryginalne zbieranie autografów były naprawdę warte nieuświadomionych subatomów wstydu, które zostawiłam na tym świecie. Cool!



Podczas walki ze zmywaczem do paznokci oraz własną skórą pokój przesycony zostaje znienacka natrętnym odgłosem dzwoniącego telefonu. Ożeż, a jednak go wczoraj nie zgubiłam!
- Dżingiel, czy to Ty?
- Nie, to inna ja. Sorry, ale pomyliłyście numer.
- Dżingiel, Dżingiel, czekaj, chcemy Cię przeprosić!
Zapamiętale trę wacikiem zaczerwienione miejsce na prawym policzku. Miau.
- To coś nowego – rzucam mimowolnie. – No, więc czekam na formuły grzecznościowe.
Nie doczekuję się, bo komórka rozładowuje się zanim Marlena zdąży wypowiedzieć choćby zaczynek kolejnego słowa.

I dobrze.


Chyba starłam sobie cały naskórek.
Kolejny minus jest taki, że pozbawiłam się autografów.
Muszę sobie zrobić szybki make-up.


… najpierw baza pod pokład, au, au, później podkład, o, szit, tutaj jest go za dużo, muszę się go natychmiast pozbyć, waciku, waciku, tu trochę AVON-u, a tu Rimmela, doprawmy potrawę mojej twarzy jeszcze ekstraktem z cieni do powiek Inglot i tandetnej szminki od Miss Sporty, której, nawiasem mówiąc, nie ma już za dużo w tubce, ojojojoj i co to będzie, będę musiała iść do fińskiej drogerii i poprosić o sztyft do ust w tym pokręconym, zawiłym, ugrofińskim języku, olalalala, jeszcze trochę tuszu do rzęs, no, mogę wyjść coś zjeść i wypić nową porcję alkoholu
i postarać się nie zrobić z siebie kompletnego pośmiewiska



Rozmowa przy hotelowym barze (prowadzona in English):
- Dzień dobry! Poproszę mocną kawę i dwie kanapki z szynką.
- Hej, hej! Kawo i szynko?
- Kawo i dwie szynko. Tak, tak.
- A z jakiej reprezentacji jest?
- Kto jest?
- Ty.
- Ja?
- No.
- To długa historia, ale z polskiej.
- Nie widziałem Cię tutaj wcześniej.
- Bo dobrze się maskuję. Poproszę kawo i szynko. Tylko migusiem.
- Z czym?
Ostatecznie otrzymałam kawę i dwie kanapki z serem.


Sacrebleu!
(To przekleństwo było a propos Kota, który nagle wyrósł obok mnie niczym grzyb po deszczu.)
(Nie sam)
(Bo z Mackenziem.)
(Szczerzę się w uśmiechu, w następnej kolejności otwieram japę i pakuję do niej ogromny kawał śniadania.)
(A później się krztuszę i wypluwam zmieszany ze śliną ser oraz pomidor prosto na nowiuśkie buty MersiBoku.)
(Wtedy Klos pyta uprzejmie, czy postawić mi piwo.)
Sacrebleu! (2)


Dżingiel, gdy już przestaniesz ocierać pysio wymuskaną, bielutką serwetką – eliminując przy okazji ze swojej skóry tonę podkładu – uświadom sobie coś przerażającego, słodkiego i schizowego do kwadratu:
GOŚĆ, KTÓREGO UŚMIERCIŁAŚ W PROZIE OPOWIADANIA, W POEZJI ŻYCIA OSTRO DO CIEBIE STARTUJE.
Tylko spróbuj się przy tym nie roześmiać.



O, cholera! 

____________________________
Romansowa część tego bloga zaczęła się już niejako klarować, ale fakt, że wreszcie do tego doszło wcale nie oznacza, iż od teraz wszystko będzie ładnie, zgrabnie i powabnie. Znacie już trochę Dżingiel, więc wiecie, że z nią nigdy nie można być niczego pewnym ;) 
Kto z Was, drodzy Czytelnicy, widzi w Mackenziem promieniującego porywami serca Romea? ;D

serdecznie pozdrawiam, 

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

...I can screw it, I can bring it, I can do it, I can sing it...

Prawdopodobnie gdyby nie solidny, mocny drink (a później jeszcze jeden, żeby było do pary, na dwie nogi, dwie ręce, parę oczu, parę uszu, parę piersi i parę płuc) w ogóle nie byłabym w stanie wsiąść z własnej woli do tego ogromniastego jak bagażnik w renault traffic i dupsko J.Lo latającego pu-pu-pudełeczka (hihihi!). Teraz jessem z siebje bardzo, brrdzo dumna – tak dumna, że aż bardzo! Wyglądam przez mikroskopijnych rozmiarów higroskopijne okienko, krańcem zdrowego rozsądku podziwiam spektaklkl złożony z chmur.. chmur i promieni zachodzącego sońca i próbuję z całych swych wszystkich i całych sił nie myśleć, że zostawiłam gdzieś tam, w mętnym, niewidzialnym dole, mój ukochany Kraków, ukochane mieszkanie, ukochane przyjaciółki, ukochaną uczelnię z ukochanym kierunkiem, ukochane ścieżki rowerowwefe-wee, ukochane zabytki i ukochane plastikowe słomki do napojów, sprzedawane w sklepach w obłędnie dużych pakach..

Dużych jak tenn samolooooot! I –yk!


Niespodziewana turbulencja podrywa mnie w fotelu. Osz, radości, chyba ktoś tutaj przyciął komara…

Zaraz, to wcale nie turbulencja! To osadzenie maszyny na błyszczącym dyskotekowymi światełkami pasie do lądowania! Mrugu-mrugu z jednej strony, mrugu-mrugu z drugiej, środkiem przebiegają antylopy samochodów z obsługi technicznej lotniska w Helsinkach oraz flora sawanny w postaci pasażerów określonych lotów.
Moja ekscytacja sprawia, że alkohol, który jeszcze przed osiągnięciem najwyższego pułapu lotu zdążyłam w siebie wtrąbić, niemal zupełnie wyparowuje mi z ciała.
I to nawet bez śladu kaca!


Dziarsko pomykam w stronę wejścia do kolejnego rękawa. Muszę zrobić jeszcze tysiąc trzysta trzydzieści cztery kroki (albo pięćset) zanim dotrę do bramek bezpieczeństwa i kolejny raz przejdę upokarzającą niczym pierwszy dojrzały pocałunek kontrolę bezpieczeństwa, a później… później…
…rzucę się kłusem w stronę FinnAir, bo istnieje porażający cień potencji, że spóźnię się na powaloną awionetkę do Kuusamo!


Wdech-wydech-wdech-wydech-wszystko-pracuje-na-najwyższych-obrotach-serce-płuca-nawet-śledziona-muszę-wtłoczyć-w-siebie-jeszcze-oddech-jeszcze-jeden! Uff-puf-uff-puf-dlaczego-w-szkole-unikałam-wuefu-i-grania-w-durnego-kosza-dlaczego-nie-chodziłam-regularnie-na-pilates-dlaczego-obrosłam-lenistwem-oraz-kaloriami-dlaczego-ta-torba-w-iście-wpieniającysposósbobijamisięonogi?!


Veni, vidi, zdążyłam!                                      


- Gdybym miała z kim pogadać, bo to, że tak mówię znaczy, że nie mam z kim pogadać, jako iż pokłóciłam się z osobami, z którymi zwykłam była tokować jak jakiś pierwszy lepszy trzpiotowaty podlotek, owszem, chwil w naszym przyjacielskim pożyciu… WSPÓLNYM ŻYCIU było niezłych od groma i ciut-ciut, dzieliłyśmy, zwykłyśmy dzielić z sobą niezliczone radości i smutki dni codziennych, przepełnionych melancholią jak również ekstazą, ale teraz relacja owa została zawieszona na osikowym kołku mego egoizmu, by uciec, by najzwyklej w świecie zwiać, wystawić do wiatru uczelnię lewym zwolnieniem lekarskim,  strzelić w plecy kulą SMS-a Maćkowi, który również bałwanem okazał się totalnym i na całej długości linii życia, nic tej relacji już nie poskłada, ja to wiem, ale, co ciekawe, jakoś się tym nie przejmuję, ŚREDNIO, musiałabym być dość nienormalna, żeby płakać za bufonem i gburem, zapatrzonym w swoją własną dupę, a dziewczyny? prędzej czy później wybaczą me wyskoki, jestem pewna owej teorii, gdyż zrozumieją, jak bardzo potrzebowałam odmiany od nieskończonych, czasem niepotrzebnych do kwadratu imprez, jałowych dyskusji zanurzonych w dyskursie absurdalnym i sportowym jednocześnie (serio, ile można dywagować, czy Niemcy, czy może lepiej/ gorzej Austriacy i dlaczego znowu Słowenia, a nie Polska w skokach wybija się na pierwszy plan?), udzielania korków dzieciom z gimnazjum (choć może to już nie dzieci?), w ogóle co ja rozważam, tworząc bogate życie wewnętrzne swego organizmu, swej duchowości i niejako wskakując z rozpędu na wyższe poziomy samoświadomości i pojmowania reguł rządzących naszą niebieską planetą? z nakręcenia przyszłością przestałam się nawet trząść przed mechaniczną puszką ze śmigiełkami jak z Kinder-Niespodzianki, w której nieomal przemocą mnie zamknięto, zaryglowano drzwi i kazano dbać o własne bezpieczeństwo przez owe nieubłagane czterdzieści bitych w pysk minut, ciągnie się to-to niczym badanie rezonansem magnetycznym, ale stresujące jest bardziej, BARDZIEJ! o, Jezu, o, Chrystusku, chyba zaraz będziemy ląąąąą-doo-wwwaćććć… Boże, Boże, kocham wszystkich, łącznie z całą Ziemią



Rozedrgana wewnętrznie, mamlam pod nosem uspokajająco, choć z korozją paniki na powierzchni „Rondo Czyżyńskie, Rondo Czyżyńskie, Rondoczyżyńskie, RondoCzyżyńskie, rondoCzyżyńskie”, w chwili obecnej starając się nie dać strachowi, że organizatorzy konkursu z cyklu Who Killed Who And In What Way zapomnieli o przybyciu małej Polki z końca krakowskiego wszechświata, obarczonego Nową Hutą, Podgórzem, Dębnikami, Bronowicami etc., lecz
rezultat nie jest w ogóle zadowalający!
Wychodzę w samo centrum rozognionej pośpiechem hali przylotów, ścierpnięta od cierpienia psychicznego stanowiącego mój pośledniej jakości pancerz ochronny, taki z typu rozdawanych na podmiejskim bazarze za połowę ceny (bo już dłużej stresować mi się nie chce, ot, lenistwo wychodzi nawet w takich podbramkowych elementach egzystencji ludzkiej), lustruję pobieżnie tłum jednostek, który kłębi się przed bramką zabezpieczającą i na tę bramkę z wigorem napiera, zaciskam rąsię na rączce walizki… i nagle widzę, WIDZĘ swoje nazwisko wypisane chybotliwą czcionką z gatunku Kursywa na białym ochłapie przetworzonej celulozy…
Macham do człowieka i już pędzę w jego stronę, niesiona skrzydłami nadciągającego niczym sztorm na Oceanie Atlantyckim przeświadczenia, że właśnie zaczyna się coś wspaniałego.


Pan Nyllokainen, łamiąc sobie niemożebnie język na mowie polskiej (mowa polska <3), wita mie serdecnije w wiecnyyym Kuusamo!
I pyta, jakim mianem ma sie do mie zawracać – po imieniu, po nazwisko, po pseudonim?
- Po pseudonim. To znaczy, pseudonimem. Brzmi on „Dżingiel” – odpowiadam soczyście, zaprezentowawszy uprzednio Finowi wszystkozębny uśmiech.
- Jaaak, jaaak? – nie rozumie Sami – Cyyyn.. dzyn…
- DŻINGIEL. A dla pana DZYN-GIEL. Wsio rawno, mnie to obojętne, naprawdę.
- Dzyngel, cyngel, dzyngel, dzyngiel – cieszy się Fin, zabierając ode mnie walizkę i prowadząc do wyjścia z zapchanego społeczeństwem lotniska.


W busiku poznaję jeszcze jednego przedstawiciela Suomitów, mrukliwego niczym sam Mistrz Janne Ahonen, więc jego milczenie i łatwo wyczuwalne oklapnięcie nie powodują ogólnego zadziwienia – raczej tworzą rozczulenie właściwe rozpoznaniu czegoś swojskiego i właściwego miejscu. Wzruszam ramionami, gramoląc się na tylne siedzenie, prosto w strzeliste iglice rozpoczętej w niemiecko-angielskim konwersacji o plusach oraz minusach podniebnych lotów (jakże skocznych, zaiste!), genialności mej pracy konkursowej (zostałam od razu poinformowana, że zarżnięty słowami spływającymi z pióra… metaforycznego na klawiaturę Kanadyjczyk znajduje się już w odpowiednim hotelu i bardzo chciałby mnie poznać, gdyż dotychczas nikt nie próbował ubić go w jakikolwiek sposób, a tu raptownie taka diametralna odmiana, no, no, no! pani, DZYNGIEL, ma fantazję, nie sposób jej pani odmówić!)oraz szczegółów warunków zakwaterowania, częstotliwości nadziewania mnie na rozliczne atrakcje or so, czuję się jak zwyciężczyni „Miliard w rozumie”, a nie fejsikowego konkursu z gatunku tych dla ludzi nieskażonych niczym konkretnym do roboty, no, ale co ja będę dyskutować… i to jeszcze z Finami!



- Mogłabym dalej rzec: ledwo przybyliśmy na miejsce, a już przyczłapał do mnie nie kto inny, tylko, wiesz, Mackenzie, ale taki dziwnie radosny, dziwnie szczęśliwy, odrobinę spłoszony i deczko zawstydzony, niczym przed audiencją u królowej brytyjskiej, ale mam na myśli, że bijące od niego jony zainteresowania najwyższej próby były łatwo wyczuwalne, niczym podnoszący się z ziemi ozon po długiej i konkretnej burzy, a ja, no cóż, przywitałam go z zacieszem fajnym, specyficznym dla mnie, a wiesz, Tajemniczy Osobniku, jak?
Rozdarłam się na całe gardło:
- PANIE BOYD-CLOWES! Jak to możliwe, że pan jest jak najbardziej żywy?! Ostatni raz, kiedy się panem konfrontowałam myślowo, tamten człowiek wpychał panu do nosa rulonik utworzony naprędce z miksu ulotek z salonu kosmetycznego i towarzystwa „Compensa”! Wy, Kanadyjczycy, jesteście jednak obrzydliwie żywotni!...
Przechodzący mimo Japończycy i kilku Norwegów, wśród których są same, samiuteńkie znane mi z rozlicznych ekranów twarzyczki Najznamienitszych, kukają na mnie z namacalną atencją, gdy rzucam walizkę na ośnieżoną, zbryzganą błotem ulicę, trafiając w prawą przednią samochodową oponę, a później podbiegam do przybysza z Toronto i rzucam się na mu na szyję…
… przewracając go… prościutko w obłędnie wielką zaspę śniegu!  



Onnea tyttö! Nauti olostasi Kuusamossa!



_________________
Piszę do Was z samego środeczka świąt Wielkiej Nocy (choć to środeczek chylący się ku końcowi czasu celebrowania ;)). Mam nadzieję, że dni wolne od nauki/ pracy upływają Wam, drodzy Czytelnicy, w naprawdę magicznej, rodzinnej atmosferze, pozwalającej na 200% naładować akumulatory do użerania się z szarą, codzienną rzeczywistością ;) 
No i jak odnajdujecie Kuusamo? Na wisienkę na torcie wyjazdu przyjdzie jeszcze czas - już niebawem! ;D

serdecznie pozdrawiam i wracam do zastawionego jadłem stołu,

niedziela, 6 kwietnia 2014

I can do it, I can bring it, I can screw it, I can sing it....

Dzień jak co dzień, niby dzień jak co dzień, ale jednak inny, być może dlatego, że nagle brak mu technologicznej dwoistości Elektronicznej Paulinki, może brak mu trajkotania Marlenki (obowiązkowo o Niemcach), może brak mu Igi, która znowu próbowałaby mnie przekonać „weź, zrób coś z tymi swoimi włosami, Dżingiel, wyglądasz jak bezdomna!”.

<”Następny przystanek: Francesco Nullo”>

Może brak mu mojej pewności co do tego, czy rzucając rękawicę całemu znanemu mi światu towarzyskiemu postąpiłam słusznie. Teraz już nie jestem taka pewna, niemniej nie mam czasu na podobnie idylliczne…

<”Francesco Nullo”>

..rozważania, skoro powinnam raczej zajmować się przygotowaniem do udzielania korepetycji człowiekowi w wieku gimnazjalnym, będącemu sierotą, mieszkającemu w domu dziecka w Nowej Hucie, żądnemu, nieomal spragnionemu, wygłodniałemu do granic trzewi wiedzy z zakresu wiedzy (o, lol) o społeczeństwie, historii naszego pięknego kraju oraz języka polskiego.

<”Następny przystanek: Fabryczna”>

Powinnam przygotowywać się do nauki tego młodego człowieka, do edukowania jego wzrastającego mózgu, ale nie mogę, kiedy ktoś dyszy mi we włosy (niechybny znak, że należy albo zacisnąć zęby, albo ustąpić miejsce siedzące, jakby od tego zależała przyszłość naszej kolorowej planety), WSTAJĘ WIĘC WKURWIONA

<”Fabryczna”>

TYLKO PO TO, ŻEBY SIĘ ZORIENTOWAĆ, ŻE RZUCAM MIĘSEM SPOJRZENIA W KOGOŚ, KOGO TEORETYCZNIE JUŻ BARDZO DOBRZE ZNAM.
I wysiadam. Choć to jeszcze nie mój najmilejszy przystanek.


… źle zrobiłaś, Dżingiel, kretynko, teraz za karę, za niedobór zimnej krwi i chłodnej głowy depcz, przełaź przez kałuże, przez dziurawe płyty chodnikowe, walcz z rowerzystami, walcz ze starszymi paniami i ich maleńkimi psami, które próbują omotać cię smyczą niczym pajęczą nicią, widzisz, jesteś tak zaszokowana, że mimowolnie zaczęłaś tworzyć bąbelkową poezję z rymami częstochowskimi, ale teraz uważaj, bo nadjeżdża-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Bo nadjeżdża taksówka, która opryska cię wodą z kałuży od podeszew modniarskich bucików do skołtunionego arbuza, tylko sobie zawdzięczasz, że uciekłaś przed Nim zanim zdążyłaś w ogóle poprosić o autograf, no, ale skoro nie udało ci się tego dokonać, to może pojedziesz jednak do tej zimnej, egzotycznej Finlandii, pojedziesz jak najbardziej sama, skoro twoje tak zwane koleżanki nie raczą, nie odzywają się, mimo iż to one są winne, najbardziej winne

(„Jak leziesz, ślepa jesteś?!”)

o mało nie dostałaś w łeb parasolką, i bardzo dobrze, może wtedy nie musiałabyś się obawiać, że jeszcze chwila i zdecydujesz się na coś szalonego, olać Macieja, olać studentki, które kochasz, których kochasz, ale których nie możesz się błędnie trzymać jak dotacji unijnej, musisz wypłynąć na szersze wody własnej niezależności, a najlepszą motywacją jest mityczny On, który w dniu dzisiejszym zstąpił do tramwaju i dzięki któremu o mało nie dostałaś zawału mięśnia sercowego…


Ponieważ jestem dziś samotna, muszę rozmawiać z samą sobą. Źle to rokuje memu i tak już poważnie nadwątlonemu przez goniącą mnie kłusem sprozaizowaną rzeczywistość zdrowiu psychicznemu, ale nie mam wyjścia, zatem w końcu docieram do domu dziecka w Hucie, domu mieszczącego się nieopodal osiedla Na Stoku, ale zanim dokonam dzieła wejścia, wkraczam pewnie pod napchaną ludźmi wiatę tramwajową, wyciągam z przemoczonej kieszeni komórkę, wybieram odpowiedni numer telefonu po odblokowaniu klawiatury i


„Dżings, jeśli wyjedziesz, z nami liter@lnie KONIEC. ;*** M.”


Biję się z myślami.
Ale zaraz, nie mogę dać się zastraszyć temu informatycznemu matołowi!

(„Czy może mi pani powiedzieć, za ile odjeżdża „4”?)


Z całego tego fińsko-nienormalnego zamieszania zapomniałabym o moim gimnazjaliście, gimnazjaliście o imieniu Paweł, który, gdy go uczę, gdy się staram, w czynie społecznym i dbaniu o Jeszcze Odrobinę Dobra w sobie, bezczelnie żuje gumę jak krowa soczysty spłachetek oderwanej mosiężną szczęką trawy, tworzy balony wypełnione skorodowanym przemianą materii powietrzem, strzela tymi pierdolonymi balonami nieomal w mą twarz, a wzrok ma przy tym tak niemożliwie zblazowany, pełen jednocześnie i szacunku, i pogardy, że ta dwoistość przypomina mi o wszystkich najgorszych momentach życia mego, i muszę wziąć się w naprawdę silną, wręcz mocarnie, garść, aby nie splunąć Pawłowi w niepokalaną rozsądkiem twarz, umysł ma, czasem powie odkrywczą myśl, jak tą o jonizowaniu gazów szlachetnych, za to nie wie, co to Okrągły Stół, „Solidarność” i spółgłoska

Zwracam się do niego per „koleś”
I kiedy wracam do domu

<”Następny przystanek: Centralna”>

przypominam sobie w jednym rzucie naszą rozmowę
- Słuchaj, Paweł, mogłabym z Twojej komy gdzieś zadzwonić? Spoko, oddam równowartość przedzwonienia. Będziesz miał na gumki. Do mazania.
Przeszywa mnie wzrokiem niczym szpikulcem.
A później podsuwa mi swojego zdezelowanego komórczasa nieomal pod sam kształtny nosek.

<”Centralna”>

- Gdzie chcesz zadzwonić?
Pęknięcie balona.
Nie odpowiadam, już jestem w trakcie innej rozmowy; kto wie, czy nie ważniejszej.
… po czym oddaję Pawłowi telefon i przechodzę do pytania o ilość posłów, zasilających ustawowo nasz Sejm.
Oczywiście, nie zna odpowiedzi, ofiara.

Nie większa ode mnie.

<”Następny przystanek: M1 Aleja Pokoju”>

NIE WIERZĘ, W TO, CO ZROBIŁAM.
ACZKOLWIEK JESTEM Z SIEBIE NIESKOŃCZENIE DUMNA.

<”M1 Aleja Pokoju”>


Wysiadam w pośpiechu. Jeszcze nie wierzę, wciąż nie daję wiary, że dokonałam w ciągu ostatnich dwóch godzin tylu wspaniałych rzeczy!

Pędzę przez deszcz, smagana wiatrem, spalinami i smogiem, wprost w paszczę centrum handlowego, ale czy to ważne, skoro, udając związek miłosny z kolegą ze studiów, zerwałam z Maciejem, skoro odważyłam się napisać do dziewczyn, że żadna z nich nie dostąpi zaszczytu, bo muszę choć raz być egoistką, zwłaszcza taką, która wypstrykała się z forsy na głupią jazdę taksówką po całym mieście, muszę być trochę szalona, a może i muszę być prawdziwie inteligentna, skoro na środku jezdni, na środku wysepki dla pieszych, wyciągam z kieszeni swego mokrego jak woda, najzwyklejsza woda, płaszcza telefon komórkowy, odblokowuję go paranoicznie, nerwowo, WYBIERAM NUMER
i potwierdzam odbiór głównej nagrody w konkursie!



Finlandio, nadchodzę; świecie, przepraszam


______________
Emocje jak przy zbieraniu porzeczek - jedyną atrakcją może być to, iż Dżingiel postanowiła się zbuntować. Teraz wreszcie akcja nabierze długo oczekiwanych rumieńców! :D 
Przepraszam za krótkość rozdziału. Co za odmiana - również dla mnie ;D 

serdecznie pozdrawiam, 

poniedziałek, 3 marca 2014

... and when we get wet we hang to dry....

Przez ostatnie kilka dni nie mam życia, gdyż ponieważ wszędzie, ale to dosłownie WSZĘDZIE poniewierają się za mną strzępy obecności moich najlepszych na świecie koleżanek. Elektroniczna Paulinka, Iga, Marlenka.. zapewne pod pozorem dbania o moje zdrowie psychiczne + własny komfort emocjonalno-poznawczy co i rusz bombardują mnie mejlami/ SMS-ami/ twittami na temat mego zapowiadającego się wyjazdu zahranicę w celu odebrania jakże fantastycznej nagrody za konkurs, którego nie omieszkałam wygrać.

„Dżingiel, którą z nas znasz najdłużej? Jaka szkoda, ale to właśnie JA zasługuję na wyjazd do Finlandii, cara, cara, cara, cara, zlituj się nad biedną M.; pamiętasz, jak kiedyś na osiedlu Kolorowym rzucałyśmy do siebie piaskiem z piaskownicy przed tymi obrzydliwymi blokami? Dżingiel! Tak pragnę zobaczyć Simiego Ammanna NA ŻYWO! ;( <333333 Bd Cię uwielbiać po wszzzzeeeeeeeee czasy, jeżeli to MNIE wybierzesz!! Dżingusia, noooo…. <3333” (jedna z setek wiadomości tekstowych, poddana bankowo rosyjsko-amerykańskiej inwigilacji, wysłana od Marlenki)

Pallina_peace: „@Dżingiel212 Jeśli nie pojadę z Tb do FIN, never ever nie bd pisać ci ściąg na egzaminy językoznawcze, remember! Scemo, prende me!! Dolce amica <33333” (jedna z szarpiących wnętrzności gróźb, wymierzona w należące do mnie trzewia przez jak zwykle zanurzoną w opary Internetu Elektroniczną Paulinkę.. studentkę italianistyki i metod komputerowych.. zdolną do osłodzenia pogróżek odrobiną miodu z włoskich słów)

Temat: wiadomy ;)
Treść wiadomości:
Droga Dżingiel!
Nie mam pojęcia, ile jeszcze peanów przyjdzie mi pisać na Twoją część, a następnie recytować je moim krnąbrnym uczniom ze Szkoły Podstawowej 26 im. Adama Struga oraz ze Szkoły Podstawowej nr 30 im. Kazimierza Pułaskiego, ale chcę, abyś wiedziała, że jakakolwiek ogromna i niemożebna do pojęcia liczba owa by nie była, bezwzględnie jest warta tego, by autorka mnogich liryków, która ją osiągnęła, znalazła się w szczęśliwym gronie jednoosobowych wybrańców, którzy pojadą z Tobą, Dżingiel, zwiedzać od zarania świata nękane wiatrem i słotą Kuusamo.
Życzenia zdrowia oraz niesłabnącej pomyślności,
Marlena T.


(jak to dobrze mieć za jedną z przyjaciółek nie dość, że panią pedagog, to jeszcze logopedę!)


Nawet w tramwaju nie mam chwili wytchnienia.

<„następny przystanek: Plac Bohaterów Getta”>

Poddaję samą siebie (oprócz opresji czytania rozlicznych, nabazgranych resztką długopisowego wkładu, notatek na dzisiejsze kolokwium z pewnych niezwykle trudnych i skomplikowanych ćwiczeń opierających się jedynie na wydumanych jak chińska jakość wykładach na bazie szczątkowej wiedzy z lat 70. ubiegłego wieku) także bezkresnym rozmyślaniom na temat tego, co by się działo, gdybym do Finlandii (która w chwili obecnej jarzy się na horyzoncie przyszłości coraz słabiej… nie widzę jej zza tej poplątanej, specjalistycznej terminologii, nie widzę)

<„Plac Bohaterów Getta”>

zabrała ze sobą nie w bagażu podręcznym, lecz jako Prawowitą Towarzyszkę <lekki powiew komunizmu od wschodu, od Huty> Elektroniczną Paulinkę.
…rozwaliłaby mi wyjazd koniecznością obsesyjno-kompulsywnego sprawdzania co pół sekundy, czy aby na fejsbuniu jej najnowszy eks nie zamieścił jakiegoś nowego statusu o utracie sensu życia (poszło im jak z płatka po ostatniej pijatyce w jednym z akademików… nie było mnie, więc i nie potwierdzę tych jakże szkaradnych, o, tak, pełnych brzydoty plotek o taniej wódce i rozwalonym w drzazgi krześle), ponadto

<"następny przystanek: Świętego Wawrzyńca”>

musiałaby co kilka chwil dodawać nowe ćwierkania, zdjęcia na pierdyliard serwerów dla półgłówków or so.
NIE.
A Igunia moja najdroższa?
A Igunia moja najdroższa
Na nerwy mi ostatnio działa
Dlatego niech w Krakowie
Na zajęcia zapierdala.
NIE.

<„Świętego Wawrzyńca”>



Marlenka?
Pani Logopeda w Wielkiej Finlandii?
Jakby ona się tam odnalazła, nieboga? Na sam odgłos fińskiej mowy (z wyraźnym estońskim akcentem) jej uszy dostałyby apopleksji. 
Jak później nauczałaby dzielnych krakowskich żaków? Byłaby jak van Gogh. 
Tylko bez talentu malarskiego. 

… „No i mówię ci, kochanie, teraz, kiedy wędrujemy tak wspaniale oświetlonymi Plantami, po kolosie, który, krótko mówiąc, kompletnie przewaliłam, nie znając podstawowych definicji, nie umiejąc nawet narysować prostego niczym równania logarytmiczne wykresu przedstawiającego jakieś fizyczne zależności temperatur, a może związków chemicznych? Ach, już nie wiem.. i nie chcę wiedzieć. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Zatem, kochanie, spacerujemy wzdłuż tak wspaniale oświetlonych Plantów, mróz gryzie nas w twarze, zaczerwienione od mrozu niczym od dobrej imprezy albo od nadciśnienia tętniczego (jak to źle, gdy nie ma się czystej aorty!), rozmawiamy o wszystkim oraz jednocześnie o niczym, staramy się mądrze brzmieć, by spróbować jakoś, za pomocą całego spektrum dostępnych nam kosmicznych sił najlepszych na tej półkuli mocarzy, dojść do lichego, nadwątlonego jak zerwane/uszkodzone po zbyt silnym szarpnięciu ścięgno, porozumienia, które ostatnio, kochanie, nieprawdaż? położyło się cieniem na naszym dwuletnim związku, z tego względu pojechałam z dziewczynami na ostre picie, później, the day after, miałam kaca dźwięcznego jak słowicze trele, wwiercającego mi się w skronie oraz kości z bezlitością, wygrałam także konkurs na pewne pojechane opowiadanie… och, te perypetie średnio cię interesują, kochanie, mam rację? to może opowiedz mi, jaki nowy program do obsługi panoramicznych arkuszy kalkulacyjnych ostatnio zaprojektowałeś, a ja opowiem ci, jak to miło być przez ciebie kompletnie oraz zarazem całkowicie ignorowaną.. racja, nie będziesz słuchać. a ja już myślałam, że pomożesz mi rozwiązać pełen niezwykle zawikłany problem personalny!”….

- Do Finlandii? GDZIE POJEDZIESZ?
- Oj, Maciek, nie dramatyzuj. To tylko wycieczka. Szybka jak huragan, rozumiesz? Zapierdalająca w wieczność jak my wszyscy, jak cały świat. Jesteśmy absurdem, jesteśmy molekułami w trybikach egzystencji, a ty potrafisz mnie besztać tylko za niewinny wyjazd do Kuusamo, który, notabene, jak najbardziej mi się należał za poświęcenie wielu cennych sekund na skomponowanie lotnego jak piórko opowiadania z kryminałem na pierwszym planie?
- Słowo daję, Dżingiel, ja pierdolę, jesteś jednak równo zryta. Słowo daję, ja pierdolę. 
- JAKA jestem? Bo chyba nie dosłyszałam, ty kupo wymiętoszonych flaków!
Informatycy bywają jednak bardziej prymitywni niż najgłupsi neandertalczycy jakich kiedykolwiek widziała Historia 

Umieją myśleć tylko formułami wygenerowanymi naprędce w nędznej wersji demo programu Notepad++.


<"Następny przystanek: Orzeszkowej”>

- Wspaniale, że pokłóciłaś się z tym złamasem.
(Koleżanki dzielnie mnie wspierają zza setek fal elektromagnetyczno-komunikacyjnych określonego operatora telefonii komórkowej)
Po wymianie pizgających wściekłością "uprzejmości" z M. czuję się jak ostatnia szmata..
…której udało się przypadkiem obronić własną godność.
- Jasne, mi amica, Iga ma rację! On na ciebie nie zasługuje, ja już od dawna to powtarzałam!
- Dzięki. Wiecie, naprawdę dzięki. Niesamowicie mnie wspieracie!
- Oj, Dżingiel, nie dramatyzuj. Zobaczysz, że niedługo znowu się pogodzicie..
- .. po czym znowu pokłócicie.

<„Orzeszkowej”>

- Zamknij się, Marlena! Nie słyszysz, w jakim Dżingielson jest stanie? Chcesz ją zupełnie dobić?
- I wtedy żadna z was nie dostąpi tego jaśniejącego niczym Gwiazda Polarna zaszczytu rodem ze średniowiecza i nie pojedzie ze mną do Kuusamo.
- A, właśnie… Podjęłaś już decyzję?
- Podjęłam. Przed sekundą.
- No i?

<„Następny przystanek: Most Grunwaldzki”>

Dżingle, dżingle, werble, werble... kulminacja napięcia, zbieranie do kompletu ostatniego ułamka poweru... 
---- Nie jadę.
No. Powiedziałam to. Nie chciałam, naprawdę, nie chciałam, lecz byłam powiedziałam i teraz nie ma ni drogi odwrotu do bezpiecznej jaskini Trzymania w Niepewności.
- Co?... CO?!
- Wybaczcie, koleżanki, słaby zasięg. Dozo!
Jednak nie uda mi się wykaraskać z takim sukcesem, jak mniemałam. 
- Zaraz, chwileczkę! Jak to nie jedziesz?... Marlena, powiedz jej!
- Ty jej powiedz, kim ja jestem, inkwizytorem?
- Nie, tylko logopedą.
- Rozumiem, że jako TYLKO logopeda nie mogę jechać z waćpanną do Finlandii. Widocznie jestem pod względem swego wykształcenia zbyt NIJAKA.
- A ja? A ja?


Kłócę się ze wszystkimi zanim zdążę dojechać do tego pieprzonego Mostu.
…. Oj, Dżingiel, ciebie to jednak nikt nigdy w pełni nie ogarnie!



_______
Przepraszam, ten rozdział chyba nie miał być taki. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, jaki miał być. Ufam, że, mimo wszystko, nie jest znowu najgorszy... pomimo milionów lat, które zdążyły upłynąć od ostatniej aktualizacji owego bloga ;)


serdeczne pozdrowienia,