środa, 8 maja 2013

... under bridges, over bridges...



Następny poranek jest jeszcze gorszy niż zakończenie poprzedniego wieczora, z którego pozostaje mi jedynie niesmak i pusta kiesa po podróży taksówką przez cały Kraków tylko dlatego, że i ja, i Iga, i Marlena, i Elektroniczna Paulinka miałyśmy niezły odpał podając kierowcy raz po raz sprzeczne kierunki, w które bezkresy miał nas powieźć swoim kremowym mercedesem, tak.
Mylenie, niby to pijackie, a tak naprawdę gruntownie przemyślane już w klubowym kiblu przed wyjściem podczas odpalania okazjonalnego papierosa od kolejnego okazjonalnego papierosa, Mistrzejowic z Bronowicami Małymi, Prądnikiem Czerwonym i Śródmieściem może i było śmieszne („hej-ho, w końcu wracamy z imprezy, upiłyśmy się w trzy czy też cztery dupy przez Niemców, a teraz pozwiedzamy nasze miasteczko za ostatnie dolary, jakie nam zossssstały <czknięcie>!”-Marlenka), teraz za to trąci tragizmem, bo nie mam kasy nawet na okruchy z przedwczorajszej bułki, o samej bułce nawet nie mówiąc. 

Dochodzi do tego, że z mega kacem (głównie moralnym), chroniąc się przed brutalnym światłem poranka, wciskającym się do kuchni przez nie dość dokładnie zaciągnięte story, ryję w cudzej (elektronicznopaulinkowej) lodówce w poszukiwaniu anything do zjedzenia/zaleczenia bolącej głowy/zaleczenia parszywego nastroju z powodu piciu za takiego Freunda, którego nawet nie lubię i którego wiejski akcent w niemieckim wprost zatrważająco działa mi na nerwy.
Nagle do kiczyn wtacza się Iga, z miną cyrkowego żonglera, któremu ktoś zupełnie znienacka kazał podrzucać płonące niebieskim płomieniem głownie na bazie z buku i denaturatu.
- Ale skucha, wczoraj piłyśmy między innymi za Hannawalda. Ale to było już pod koniec imprezy. Ale chyba. Bo chyba.. Tak mi się wydaje… Daj mi wody, Dżingiel! Język mi kołowacieje.
Może i Idze, bo nie wiecznie patriotycznej i zadowolonej z całokształtu egzystencji Marlence.
- A, proszę, mnie też polej wodą, Dżingiel. Iga, wiesz, za kogo wczoraj piłyśmy? ZA NIEMCÓW. Oj, babcia nie byłaby ze mnie dumna. Ja z siebie też nie jestem. Tak nawiasem mówiąc. Nie nawiasem mówiąc też. Ta przebrzydła nacja od zarania najeżdżała nasz przepiękny kraj, a my wczoraj..
Dupa sałata podługowata.
- Gdzie idziesz, Dżingiel? A gdzie moja woda?
- To nie jest, kurwa, hotel. Mnie tam nikt jogurciku z lodówki nie podawał. Proszę się obsłużyć.
- Dżingiel, ciszej, cholera! Zaraz chyba sufit spadnie mi na głowę! Kurrrrwaaa! Kto tam coś wierci w tej parszywej ścianie? Czy to znowu ten sąsiad spod trójki?

„I wtedy, rozumiesz, przyszło mi powiadomienie z fejsa, że na jakiejś tam stronce o skokach, którą, notabene, polubiłam poprzez naciśnięcie zgrabnego przycisku <<Lubię to!>> , to znaczy, której fanpejdż polubiłam, pojawił się nowy post. Weszłam więc na fejsbruk (mimo iż głowa nadal dopieprzała mi młotem pneumatycznym w skroniach, śpiewając przy tym disco polo na cały regulator) i ogarnęłam, że jakiś ciekawy konkursik się szykuje, w którym nagroda jest o tyleż intrygującaż, co niezdradzonaż. Trzeba było wymyślić fabułę opowiadania kryminalnego, z realnie egzystującymi w tym wymiarze skoczkami narciarskimi. Tak, z dowolnie wybranego kraju. Nie wiem, ale to naprawdę nie wiem, jaki cel przyświecał organizatorom tego konkursu, czy oni także pod przykrywką pili z nami wczoraj w knajpie na Hucie za Niemców, Szwajcarów, innych Germanów, Słowian, Haponesów i usłyszeli, jak Marlenka pluje jadem na Schustera, podczas gdy Iga wznosi toast za Daiki Ito.. Może ich te zasłyszane, podbudowane procentami, niekiedy musującymi, niekiedy nie, dywagacje o szaro-burej egzystencji naprowadziły na trop myślowy ostatniego sortu rozsądku i rozcapierzyły przed nimi wizję świata skoków bez ani jednego Niemca, za to głównie z Japończykami, skąd ja mogę się orientować? Może organizatorzy naprawdę mieli nadzieję, że biorący udział w konkursie wierszokleci, prozaicy przez małe „p” i inni twórcy limeryków o grubości „Potopu” Sienkiewicza („Potop” <3) podzielą się niczym tortem ekstatyczną inaczej wizją świata skoków z zabójstwami w tle? Jakby tam już mało było dramatów na co dzień z za dużymi kombinezonami, nanotechnologicznymi wiązaniami czy nieodpowiednią długością nart! W każdym razie, no, wzięłam udział i stworzyłam krótką wymianę epistołów o jakże fantazyjnym morderstwie Mackenziego Boyd-Clowesa, morderstwie przy pomocy confetti z ulotek o mikrodermabrazji oraz tanich ubezpieczeniach zdrowotnych (co za ironia!), pilnika do paznokci i wielofunkcyjnego toola Victorinox, a dlaczego Kanadyjczyk?, gdyż popularny to on nie jest, a więc nikt za nim płakać nie będzie. Później wreszcie, rozumiesz, poszłam do kiosku i kupiłam sobie ostatecznie ten cholerny musujący środek na kaca, wciąż z umpa-umpa w głowie i w tle, tak."

O, ale ładną czcionkę wybrałam! „Wyślij”…

- No nie gadaj, że puknęłaś akurat Boyd-Clowesa!  Dżingiel! Pojebie! Dlaczego nie Chedala? Za nim też by nikt nie płakał!
Nieopatrznie pochwaliłam się wśród równie jak ja przeżutych i wyplutych po wczorajszej balandze przyjaciółek, że wzięłam udział w jakimś podejrzanym, dość dennym i rozdmuchanym niczym najnowszy news o Britney Spears, konkursie, więc teraz muszę wysłuchiwać długiej listy skarg i zażaleń na temat uśmiercenia nie tego sportowca, co trzeba.
- Bardzo mi przykro, że nie zabiłam również Vassilieva, Ammanna, Ingvaldsena, Hannawalda, Shimizu, Koflera, Hildego, Morassiego, Prevca, Zografskiego, Loitzla, Ipatova i Chedala. Zabiłam sobie Mackenziego. Jak się Wam nie podoba, możecie napisać coś same i dokonać wynaturzonych morderstw na własny zasrany rachunek. Tuszę, że pisać umiecie. W każdym razie mam nadzieję.


Przeraża mnie widok koleżanek, zasiadających zgodnie we względnej ciszy do tworzenia wiekopomnych kryminałów.

Sama się wpakowałam w kanał + czytanie cudzych prac, więc teraz jadę sobie najdłuższym polskim tramwajem do Nowego Bieżanowa, żując gumę miętową z mikrodrobinkami..

(„następny przystanek: Stradom”)

..w odwiedziny do siostry mojej uczelnianej koleżanki, od której muszę pożyczyć kijki do nordic-walking i wreszcie pozbyć się kaca na przykład energicznym marszem po wertepach, tonach śmieci i niebezpieczeństwa w peryferyjnych okolicach Krakowa, skoro żadna farmaceutyka na mój łeb nie działa. 

(„Stradom”)

Wykorzystuję zatem czas spędzony w sunącym po torach wytworem Po Tramu na zapoznanie się pisarskimi „umiejętnościami” Elektronicznej Paulinki, która z pełnymi perwersji szczegółami opisuje zrzucenie Anze Semenica z Kangczendzongi prosto w śnieżne serce Himalajów. Wyobraźnię to ona ma; niestety, elektronika i palmtop zżarły bez popijania zdolność El-Pa do stosowania znaków diakrytycznych, zamiast tego wpisując w (nie)odpowiednie miejsca liczne emotikony, budujące nastrój niczym groźna muzyka pulsująca nadchodzącą katastrofą i krzykiem przerażenia, oraz wielokropki i wkurwiające do czterdziestej czwartej potęgi zmultiplikowania znaków zapytania połączonych pauzami z wykrzyknikami.


Dlaczego stoimy? Kurrrwaaaa, ludzie NIGDY PRZENIGDY ZA ŻADNE SKARBY 
TEGO ŚWIATA nie nauczą się prawidłowo parkować wzdłuż wyznaczonych linii. Jebany mercedes krzywo wystającą dupą skutecznie wstrzymuje ruch, co w zasadzie tylko powiększa mojego kaca. 

 
(„następny przystanek: Powstańców Wielkopolskich”)
W powstańczych okopach wojny secesyjnej, a w dodatku i mętnym sosie bagiennych oparów Luizjany ginie od strzału drewnianym kijem w potylicę Peter Frenette.
Nie wiem, co Iga miała z historii, ale na pewno nie był to „bardzo dobry”.
(„Powstańców Wielkopolskich”)



- Przepraszam, czy tym tramwajem dojadę na ulicę Dietla?
- Nie. Musi pani się przesiąść. Proponuję wsiąść w tramwaj jadący w stronę Bronowic Małych, a następnie na przystanku „Korona” zmienić linię tramwaju na numer…
<przerywa mi rozbawiony czymś licealista w uładzonym mundurku>
- Nie, nie dojedzie pani.
- Dziękuję!

(„następny przystanek: Ćwiklińskiej”)

Marlenka przeniosła akcję utworu do Bawarii, gdzie z podziwu godną konsekwencją i zegarmistrzowską precyzją eliminuje wszystkich Austriaków na przestrzeni czterdziestu ośmiu godzin zgrupowania treningowego. Bogu ducha winna nacja zostaje poddana anihilacji w coraz bardziej wymyślniejsze sposoby, co jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że nie powinniśmy nigdy więcej pić tyle wódki, ile wlałyśmy w siebie ostatniej nocy.

(„Ćwiklińskiej”)


Pora wysiadać!


- Cześć, Ula!
- O, Dżingiel, hej! Już się bałam, że nie przyjedziesz.
- Coś Ty. Przetrwałam dwukrotny nalot kanarów i bójkę w tramwaju przed ulicą Limanowskiego. Przetrwam nawet wojnę nuklearną!
- Cieszę się, że masz taką świetną formę. Co tam trzymasz?
- Opowiadania na konkurs z efbe. Chcesz przeczytać? Oka. Ale co to, to nie. Najpierw zrób mi drinka do małej butelki po wodzie mineralnej i daj mi te cholerne kijki do łażenia.


Stuk, stuk, stuk, stuk. Człapię z kijkami po bieżanowskich wertepach, mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem, które odbija się od szyb wielopiętrowych bloków z wielkiej płyty (pięknie, pięknie)..
..raz po raz wpompowując w płuca odżywczą mieszankę świeżego, południowego wiatru i spalin samochodowych, co w połączeniu z wszechobecnym smogiem stopniowo wywala kaca poza granice mojego ciała. Czuję się lekka jak piórko, kiedy znienacka smartfon wibruje mi w kieszeni swetra wibracjami i stereofoniczną muzyką producenta, muszę więc zatrzymać się, by odebrać, chociaż chętnie bym tego nie robiła.

Ale coś mi każe.


- Dżingiel, lamerko, zajęłaś drugie miejsce! Wygrała jakaś pinda z Warszawy, ale nie przejmuj się, dla nas i tak jesteś najlepsza! Twoje opowiadanie zasługuje co najmniej na publikację, nie martw się, już my się tym zajmiemy! Dżingiel, tylko nie płacz! A jakaś dupa z Lublina zajęła ostatnie miejsce tego jebanego podium! Dżingiel, dlaczego wygrała jakaś frajerka? Wiesz, kogo zabiła? Bardala. Za pomocą patogenezy wywołanej zmutowanymi bakteriami Clostridium tetani. Kumasz czaczę? Co za szajs!
Potrójne, rozwrzeszczane głosy przyjaciółek oglądających na laptopie kolejny odcinek
„Gotowych na wszystko” wcina mi się w umysł niczym myśl o genialnym wynalazku, dążącym do rewolucjonizacji przemysłu stomatologicznego. 
- Skąd wiecie, skoro oglądacie serial?
- Mam palmtopa i podzielną uwagę, zapomniałaś? – dziwi się Elektroniczna Paulinka.
- Jasne. Dzięki za wiadomość
- Spoko, Dżingiel. Wracaj szybko z zadupia, opijemy sobie Twój sukces!


Sukces? Dobre sobie. Drugie miejsce! 
Co za ofiara ze mnie.


Poprzysięgam sobie, że świat jeszcze pozna się na moim talencie.
Niebawem.

 
Nie mam ochoty oddawać Ulce kijków. Popycham jej esa z przeprosinami i zabieram pachołki do swojego mieszkania. Oddam je pewnie nigdy. Ale to nic. To nic.


Drugie miejsce. Dżingiel, pusta dupo!


- Przepraszam, czy tym tramwajem dojadę na ulicę Królewską?
<nieuprzejmie warczę>:
- Nie widzi pan mapy? Jest zawieszona w gablotce, obok rozkładu jazdy. WIDAĆ NAWET Z KOSMOSU, ŻE TRZYNASTKA JEDZIE DO BRONOWIC MAŁYCH, A WIĘC SIŁĄ RZECZY I PRZEZ KRÓLEWSKĄ. Musi mi pan zawracać głowę? MUSI MI PAN ZAWRACAĆ GŁOWĘ?! NIE LEPIEJ KUPIĆ SOBIE PARĘ PORZĄDNYCH OKULARÓW?!
Odchodzę, odprowadzana kurwami i lżeniem na dzisiejszą młodzież.


Słodka kukurydzo, jak zjebany konkurs, który się przegrało pewnie jednym, jedynym przecinkiem, postawionym w złym miejscu, potrafi spaczyć tak mile zapowiadający się wieczór!
Mam ochotę zaatakować jednym z kijków rozłożystą matronę z rozwrzeszczanym bachorem, siedzących naprzeciwko mnie. Trafię do aresztu, ale chociaż pozbędę się tej pieprzonej chandry. 

(„następny przystanek: Plac Wolnica”)

Okej, muszę się wyluzować, muszę chociaż spróbować. Dlatego próbuję czytać zmiętą gazetę codzienną, znalezioną przypadkiem na przystanku autobusowym, który mijałam, zmierzając na trzynastkę, gdy mój smartfon znowu się odzywa. Znowu odbieram. I znowu bombardują mnie trzy głosy, jakże jednak odmienne od tych niedawnych.

(„Plac Wolnica”)

- Dżingiel, ta warszawska frajerka, panimajesz, zerżnęła pracę z neta! Na Boga, nie wiem, jak ona to zrobiła, gdzie ona miała mózg, ale ją zdyskwalifikowali! I Ty zajęłaś jej miejsce! Dżingiel, co za super wiadomość! Widzisz, mówiłam Ci, że jeszcze się przekonają o Twoim talencie! Stara, meeegaaa! Dżingiel, gratulacje, GRATULACJE!
Nerwowo przełykam ślinę.
Co, co, co?
- Co.. wygrałam?
Szybko wysiadam z tramwaju.
- Wyjazd na jakieś dwa konkursy w Niemczech i autograf Stocha. Z osobą towarzyszącą. Znaczy, wyjazd z osobą towarzyszącą! Weź mnie!
Zaczyna się nowa litania, tym razem oscylująca wokół napominająco-błagalnych eksklamacji „Weź mnie! Weź mnie! Nie bierz Igi, weź mnie, MNIEEEE!”.
Rozłączam się. Po czym wybucham paranoicznym, głośnym śmiechem, wywijając kijkami do nordic-walking na cztery strony świata.
+ DŻINGIEL GÓÓÓRĄĄĄ! DŻINGIEL GÓÓÓRĄĄĄĄ!
AAAAAAAAAAHAHAHAHAHAHA! 


______________________
Cześć wszystkim! ;D
Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było, ale przez makabrycznie rozwleczoną chwilę straciłam wiarę w to opowiadanie. Niedawno jednak odzyskałam ją na nowo, więc daję słowo, iż teraz z całą stanowczością będę pleść ową opowieść, mam nadzieję, ku Waszej uciesze :)

Do rychłego zobaczenia!

serdeczne pozdrowienia,

czwartek, 28 lutego 2013

We can go there over bridges..



Chciałabym Wam opowiedzieć cząstkę samej siebie. Tylko cząstkę, strategiczny wycinek, z określonym początkiem i jeszcze bardziej określonym końcem.

<następny przystanek: „Osiedle Kolorowe”>

Tylko cząstkę, strategiczny wycinek, z określonym początkiem i jeszcze bardziej określonym końcem spraw, które chcę poruszyć zanim skończy mi się powietrze w płucach. 

Jesteście zdumieni? 

Czy nie?

To dobrze.

Skądinąd wiem, że dusze i trzewia macie już przeżarte od słów innych niż te moje. Pewnie wyrazy, z którymi spotykaliście się do tej pory w milionach podobnych albo i odmiennych opowieści były bardziej płynne. Bardziej jednoznaczne. Nie tak pretensjonalne i nie tak, być może, napuszone.

<”Osiedle Kolorowe”>

Oparte na powszechnych skojarzeniach, a nie zindywidualizowanych wyobrażeniach raczej enigmatycznej niż dobrze znanej persony. Komunikowane za pomocą specjalnie dobranych znaczeń, które bez problemu dopasowywaliście do określonej przestrzeni kulturowej, intelektualnej, społecznej… Przestrzeni dnia codziennego. Rozumieliście w lot wszystkie niuanse, zarówno jawne, jak i  ukryte. 

<”Czy mogłaby pani skasować mój bilet? I jeszcze ten? I jeszcze ten? Dziękuję serdecznie!”>

A teraz do puli wyrazów wypełniających Wasze mózgi, Wasze pola kojarzeniowe, Wasze neurony, i ja dorzucę coś własnego, taki metajęzykowy hand-made, tongue-made o sporcie, o skokach narciarskich, których wyższość nad taką na przykład kombinacją norweską jadę z trzema koleżankami właśnie opijać do jednej z krakowskich knajp. 

Nieomal widzę umalowanymi oczyma swej rozbujałej wyobraźni, jak Elektroniczna Paulinka (aktualnie wchłonięta przez tłum na niższej platformie tramwaju) wtrzaskuje perfekcyjnie zadbanymi palcami z nieskazitelnie nałożonym pomarańczowym lakierem na paznokciach w swój palmtopo-smartfono-kombajn: „Aj low Nowa Huta! <3333”, po czym udostępnia to wszystkim znajomym z fejsbuka jako status czy też, tak, odpowiedź na pytanie: „Paulina, o czym myślisz?”.

Jakby jakiekolwiek znaczenie miał fakt, że E.P. (czasem bardziej niczym E.T., ewentualnie E.P.I.-lepsja(zwłaszcza podczas kibicowania)) pochodzi z Bieżanowa, a Nową Hutę zna głównie z pocztówek, które kolekcjonuje z zapałem odkąd skończyła pięć lat i nauczyła się poprawnie pisać słowo „rozsentymentalizowany”, bez geminaty „ss”, za to z poprawną zbitką spółgłoskową. 

Nikogo nie obchodzą podobne gówna, niestety. Każdy lubi dopowiedzenia jak dziury w zębach albo papierki po cukierkach, zapychające kieszenie bez głębszego celu ni metafizycznego, ni fizycznego. Dodatki ostatniego sortu do już i tak ponad miarę poszarzałej egzystencji (Arthur Schopenhauer lubi to).  


Jest nas czwórka, jak już wspomniałam, i, jak już wspomniałam, bawimy się w kibiców skoków z doskoku („od ściany do ściany sterta błota i wielka, bagienna cisza, kiedy ludzie zgromadzeni wokół skoczni patrzą z niemym podziwem, odmalowanym w sekwencji kopiuj-wklej na własnej i sąsiadujących do bólu podobnych twarzach, prościutko na skok jakiegoś wybitnie uzdolnionego Austriaka, a tu wpada Marlenka z okrzykiem: >>HEIA NORGE!<< Nie umiemy się dobrze bawić!”– Iga, AD 2009). Każda kibicuje komu innemu, choć tak naprawdę wszystkie trzymamy kciuki, zresztą jakie kciuki!, całe ręce! za tych samych, lecz prędzej zjadłybyśmy własne spódnice z podwójnym szwem nim przyznałybyśmy się do tego wzajemnie.

<następny przystanek: Plac Centralny>

Jeszcze nie wiem, kiedy zacznę właściwy tok opowieści – wszystko zależy od tego, po którym promilu urwie mi się filmiszczeee, na razie więc muszę snuć ten przydługi wstęp pozbawiony piątej klepki albo chociaż jakichkolwiek konkretów z tak zwanym jajem. Strusim. 

Teraz muszę się ogarnąć na tyle, żeby nie przegapić tak pożądanego przystanku, jako iż to właśnie mnie wyznaczono rolę nawigatora i GPS-a w jednej osobie.

<”- Au, Iga, nie depcz mi po martensach!
- Kij Ci w oko!”>

Pozwolicie mi nieco zamieszać w Waszych lingwistycznych doświadczeniach? Oookej?

Tylko na krótki czas.

Albo i na długi.

Zależy, z jakim postrzeganiem czasu zaznajomieni jesteście najle-
-piej. 

AAAAA!



- Marlena, guzik! Naciśnijże go dzisiaj! Drzwi, drzwiii!
- Halo, halo, chcemy wysiąść! Panie motorniczy! PANIE MOTORNICZY, JESZCZE CHCEMY WYSIĄŚĆ!
<zero odzewu, jedynie (po)szum falującego tłumu>
- Kurwa, niech to szlag!
- Hihihi, nie ma jak spacerek w ziąb na czternastocentymetrowych obcasach (: Nie, Igusiuniu?
- Przymknij się, Dżingiel.
- Ahahahaha, ja chociaż mam glaaany, a nie… Nie gryź!!


Oto jesteśmy. Zgrzane, z metaforycznie połamanymi nogami z powodu obcasów wpadających nam w powyrywane/ podziurawione płyty chodnikowe, snujemy się pod murami kamienic niczym dziwne koty rasy manx, tyle że okutane w zimowe płaszcze.. w prążki ze świateł mijających nas samochodów.

- No, Marlenko, zmień wyraz twarzy. Ludzi ze wścieklizną na pewno tutaj nie wpuszczają!

- Mam legitymację, mam legitymację! Wy ofermy!
- Jesteśmy z Ciebie dumne, Dżingiel. Czekaj, jeszcze chwila i któraś z nas przyzna Ci jakąś nagrodę... Nagrodę Zjeba Wieczoru. Bo to był Twój cholerny pomysł, żeby tutaj przyjechać i świętować.. Tak, ja również mam legitymację. Bardzo chce Pan ją zobaczyć, bo nie wiem, czy mam ją wyciągać z portfela?
- Spalenie kilku dodatkowych kalorii Ci nie zaszkodzi, pączusiu! 


- Na bar! Na bar!

- Jeszcze tylko jeeedeeeen taaanieeec i dam Ci wreszcie spokój, aj promissss!
 - <przeciągłe, owcze meczenie> Nieeeee! Błaaagaaam! Daj mi spokóóóóóój terazzzz juuuuuuż! TERAZ JUUUUŻ!

A jednak Marlenka dała się przekonać.

I, wychodząc na parkiet, wylała mi na spodnie swój różowy drink z zieloną palemką. Teraz mam dżinsy w milion odcieni tego samego koloru + ekstra połysk błyszczących drobinek jakiegoś dekoracyjnego szajsu niczym z reklamy odświeżacza powietrza o zapachu owoców tropikalnych z małą nutką bugenwilli i zaduchu starych, zaśniedziałych skarpetek z pierwszego lepszego kosza na śmieci.


- Nie jest rozsądnym chodzenie po mieście w mglisty, ponury wieczór, kiedy do oczu cisną się nabrzmiałe od ilości wilgoci i skroplonego smogu krople deszczu przywiane przez ogłuszające podmuchy huczącego wiatru („ponury wieczór, kiedy do oczu..”), usta wypychają własne włosy, wciśnięte przemocą między wargi, między zęby przez wiatr, a twarz jest cała mokra od zacinającej ulewy. Tak, wtedy trzeba siedzieć w domu pod ciepłą kołdrą, z kubkiem gorącej herbaty stojącym na stoliku obok łóżka, w kubku, tak, koniecznie w kubku w zielone, poziome paski. Obraz idylli, która pozostanie w sferze wyobraźni dopóki wreszcie nie dotrzesz do domu i nie zrealizujesz jej z podziwu godnym zapałem (a może zapałem wartym nawet jakiejś nagrody) oczywiście po uprzednim wyciągnięciu z ust własnych włosów i wytarcia oczu z przymusowych łez -
 - Boże, Dżingiel, co Ty pieprzysz? Chyba masz już w bani dość. Szlus, pora wyrwać Ci z łapek ten drink! - 
 Dżingiel to ja. Wasza narratorka, Wasza opoka. Ja walcząca o drink i wygrywająca tę walkę, by wypić jeszcze jeden łyk za zdrowie Zwycięskich Sportowców-Wandali z Wandalii/Germanii.
- Odejdź, Paulina. I nie pierdol. Tutaj tworzy się sztuka. And art doesn’t come from happiness, U know? Więc dawaj tę szklankę i wsiadaj w swój statek kosmiczny. Załącz się do mejla w swoim palmtopie-sraltopie i wyślij się do Nowej Brunei. Psujesz mi nastrój.


Siedzimy w barze i opijamy popołudniowe zwycięstwo Niemców w konkursie drużynowym skoków narciarskich w Lillehammer. „Co za bezsens, nigdy bym nie pomyślała, że będę piła zdrowie jakiegokolwiek Niemca.. Świat się kończy!” (Marlena-Patriotka) „Piję, bo rybka lubi pływać” (ja-AA) „Schmitt jest taki slodki. Uwaga, Martin, te załaczone nizej, wirtualne serca sa dla Ciebie! <3 <3 <3 <3 <3 Chcialabym moc wysylac je w nieskończoność, ale bateria mi zaraz siadnie. Musze isc po kolejny napoj z promilami. Muah!” (Elektroniczna Paulina z palmtopem przyspawanym do prawej dłoni dzięki nitom rodem z USA)


- Nie jest rozsądnie chodzić po plaży w tętniący, słoneczny dzień, przeniknięty żarem od A do Z. A już najnierozsądniej jest być wtedy na plaży, nad brzegiem morza, nad brzegiem oceanu, nad brzegiem czegokolwiek, bez ochronnego kapelusza na głowie i bez butelki wody. Wiadomo, nie tylko udar, ale i rak skóry ma się po kilku takich długotrwałych wypadach gwarantowany, czyż nie? Pakiet 2 w 1, niczym w najlepiej dogranej polisie ubezpieczeniowej na całym tym okrąglutkim świecie. Nagle przed zalanymi potem oczami zaczynają migać kolorowe plamki, które z błyskawiczną prędkością zasłaniają pole widzenia, wypychając poza nawias lazur morza, beż piasku i błękit nieba, wypełniając sobą cały obraz, jaki udaje się do tej pory ogarnąć wzrokiem, aż w końcu dostrzega się tylko czerń. I może jeszcze ma się poczucie, że oto nastała nicość.
O żadnej herbacie czy łóżku nie może być mowy - 

- Cieszę się, Dżingieeeel. Napprrhawdę, uwierz mi. A teraz powiedz mi, ale szczerze: Z którym skoczkiem narciarskim naajbarrhdziej chciałabyś się przespać?


- Jeszcze jedną szklaneczkę whisky poproszęęęęę!
 - Co Ty, Dżingiel, nie masz czasem już dość?
 - Nie mam dość czasem, dość mam bardzo często!


"Jako Polki powinnyśmy się wstydzić świętowania razem ze Szwabami. Sto razy wolę Słoweńców. Czy nawet tych śmiesznych Rosjan. To chociaż słowiańska nacja. Jedna. I druga. A te wszystkie Niemcy, Austriacy, Szwajcarzy.. Jedna swołocz! Jedna bura maść! Dziewczęęętaaaaa! Wypijmy za nasz upadek i kibicowanie nacjom germańskim! Co nas nie zabije, to uczyni nas słodszymi!  Wypleni z nas dziedzictwo przodków cerkiewnych i pomoże nam wielbić narody, które na to w ogóle nie zasługują, bo gnębiły naszą ojczyznę i naszych protoplastów przez wieki, wieki, WIEKI! Proooost!” (Marlenka o 1:05, już w niedzielę)
- Składnie mówi, nie?
- Dżingiel, gdybyś wylewała drinki do donicy myśląc.. myś-ląc, że ni-iiikt tego nie widzzzi, to też byś płyn.. gadała o Germanach i dupach. Ja C proszeeee, nie zadawaj mi głuup-ych pytań. Ja bym chciała p-gadać sobie z Ammmm-Ammmanem. Om. Omm. I to jak bym e-chcia-ła.

T-noc zda-j-e śśśśśś-e ne mie-ć końńcaa.

Iga: Boże, nie więcej zwycięsstw Niemców. Nie więęcej. 

Jak raz się z nią zgadzam. 


To co? Możemy uznać, że ta historia już się zaczęła? 


_____
Sama nie wiem, czy tak to pierwotnie miało wyglądać. Może tak. Ale też i nie. 
Jakby nie było, mam raczej słabą kontrolę nad fabułą tej opowieści - ona po prostu tworzy się sama, więc póki co jeszcze nie wiem, jaki będzie jej finał. Chyba zaufam owej historii i dam się jej poprowadzić prosto, mam nadzieję, ku chwale :D
O skokach jako takich więcej będzie następnym razem, obiecuję. 


serdeczne pozdrowienia,