poniedziałek, 21 kwietnia 2014

...I can screw it, I can bring it, I can do it, I can sing it...

Prawdopodobnie gdyby nie solidny, mocny drink (a później jeszcze jeden, żeby było do pary, na dwie nogi, dwie ręce, parę oczu, parę uszu, parę piersi i parę płuc) w ogóle nie byłabym w stanie wsiąść z własnej woli do tego ogromniastego jak bagażnik w renault traffic i dupsko J.Lo latającego pu-pu-pudełeczka (hihihi!). Teraz jessem z siebje bardzo, brrdzo dumna – tak dumna, że aż bardzo! Wyglądam przez mikroskopijnych rozmiarów higroskopijne okienko, krańcem zdrowego rozsądku podziwiam spektaklkl złożony z chmur.. chmur i promieni zachodzącego sońca i próbuję z całych swych wszystkich i całych sił nie myśleć, że zostawiłam gdzieś tam, w mętnym, niewidzialnym dole, mój ukochany Kraków, ukochane mieszkanie, ukochane przyjaciółki, ukochaną uczelnię z ukochanym kierunkiem, ukochane ścieżki rowerowwefe-wee, ukochane zabytki i ukochane plastikowe słomki do napojów, sprzedawane w sklepach w obłędnie dużych pakach..

Dużych jak tenn samolooooot! I –yk!


Niespodziewana turbulencja podrywa mnie w fotelu. Osz, radości, chyba ktoś tutaj przyciął komara…

Zaraz, to wcale nie turbulencja! To osadzenie maszyny na błyszczącym dyskotekowymi światełkami pasie do lądowania! Mrugu-mrugu z jednej strony, mrugu-mrugu z drugiej, środkiem przebiegają antylopy samochodów z obsługi technicznej lotniska w Helsinkach oraz flora sawanny w postaci pasażerów określonych lotów.
Moja ekscytacja sprawia, że alkohol, który jeszcze przed osiągnięciem najwyższego pułapu lotu zdążyłam w siebie wtrąbić, niemal zupełnie wyparowuje mi z ciała.
I to nawet bez śladu kaca!


Dziarsko pomykam w stronę wejścia do kolejnego rękawa. Muszę zrobić jeszcze tysiąc trzysta trzydzieści cztery kroki (albo pięćset) zanim dotrę do bramek bezpieczeństwa i kolejny raz przejdę upokarzającą niczym pierwszy dojrzały pocałunek kontrolę bezpieczeństwa, a później… później…
…rzucę się kłusem w stronę FinnAir, bo istnieje porażający cień potencji, że spóźnię się na powaloną awionetkę do Kuusamo!


Wdech-wydech-wdech-wydech-wszystko-pracuje-na-najwyższych-obrotach-serce-płuca-nawet-śledziona-muszę-wtłoczyć-w-siebie-jeszcze-oddech-jeszcze-jeden! Uff-puf-uff-puf-dlaczego-w-szkole-unikałam-wuefu-i-grania-w-durnego-kosza-dlaczego-nie-chodziłam-regularnie-na-pilates-dlaczego-obrosłam-lenistwem-oraz-kaloriami-dlaczego-ta-torba-w-iście-wpieniającysposósbobijamisięonogi?!


Veni, vidi, zdążyłam!                                      


- Gdybym miała z kim pogadać, bo to, że tak mówię znaczy, że nie mam z kim pogadać, jako iż pokłóciłam się z osobami, z którymi zwykłam była tokować jak jakiś pierwszy lepszy trzpiotowaty podlotek, owszem, chwil w naszym przyjacielskim pożyciu… WSPÓLNYM ŻYCIU było niezłych od groma i ciut-ciut, dzieliłyśmy, zwykłyśmy dzielić z sobą niezliczone radości i smutki dni codziennych, przepełnionych melancholią jak również ekstazą, ale teraz relacja owa została zawieszona na osikowym kołku mego egoizmu, by uciec, by najzwyklej w świecie zwiać, wystawić do wiatru uczelnię lewym zwolnieniem lekarskim,  strzelić w plecy kulą SMS-a Maćkowi, który również bałwanem okazał się totalnym i na całej długości linii życia, nic tej relacji już nie poskłada, ja to wiem, ale, co ciekawe, jakoś się tym nie przejmuję, ŚREDNIO, musiałabym być dość nienormalna, żeby płakać za bufonem i gburem, zapatrzonym w swoją własną dupę, a dziewczyny? prędzej czy później wybaczą me wyskoki, jestem pewna owej teorii, gdyż zrozumieją, jak bardzo potrzebowałam odmiany od nieskończonych, czasem niepotrzebnych do kwadratu imprez, jałowych dyskusji zanurzonych w dyskursie absurdalnym i sportowym jednocześnie (serio, ile można dywagować, czy Niemcy, czy może lepiej/ gorzej Austriacy i dlaczego znowu Słowenia, a nie Polska w skokach wybija się na pierwszy plan?), udzielania korków dzieciom z gimnazjum (choć może to już nie dzieci?), w ogóle co ja rozważam, tworząc bogate życie wewnętrzne swego organizmu, swej duchowości i niejako wskakując z rozpędu na wyższe poziomy samoświadomości i pojmowania reguł rządzących naszą niebieską planetą? z nakręcenia przyszłością przestałam się nawet trząść przed mechaniczną puszką ze śmigiełkami jak z Kinder-Niespodzianki, w której nieomal przemocą mnie zamknięto, zaryglowano drzwi i kazano dbać o własne bezpieczeństwo przez owe nieubłagane czterdzieści bitych w pysk minut, ciągnie się to-to niczym badanie rezonansem magnetycznym, ale stresujące jest bardziej, BARDZIEJ! o, Jezu, o, Chrystusku, chyba zaraz będziemy ląąąąą-doo-wwwaćććć… Boże, Boże, kocham wszystkich, łącznie z całą Ziemią



Rozedrgana wewnętrznie, mamlam pod nosem uspokajająco, choć z korozją paniki na powierzchni „Rondo Czyżyńskie, Rondo Czyżyńskie, Rondoczyżyńskie, RondoCzyżyńskie, rondoCzyżyńskie”, w chwili obecnej starając się nie dać strachowi, że organizatorzy konkursu z cyklu Who Killed Who And In What Way zapomnieli o przybyciu małej Polki z końca krakowskiego wszechświata, obarczonego Nową Hutą, Podgórzem, Dębnikami, Bronowicami etc., lecz
rezultat nie jest w ogóle zadowalający!
Wychodzę w samo centrum rozognionej pośpiechem hali przylotów, ścierpnięta od cierpienia psychicznego stanowiącego mój pośledniej jakości pancerz ochronny, taki z typu rozdawanych na podmiejskim bazarze za połowę ceny (bo już dłużej stresować mi się nie chce, ot, lenistwo wychodzi nawet w takich podbramkowych elementach egzystencji ludzkiej), lustruję pobieżnie tłum jednostek, który kłębi się przed bramką zabezpieczającą i na tę bramkę z wigorem napiera, zaciskam rąsię na rączce walizki… i nagle widzę, WIDZĘ swoje nazwisko wypisane chybotliwą czcionką z gatunku Kursywa na białym ochłapie przetworzonej celulozy…
Macham do człowieka i już pędzę w jego stronę, niesiona skrzydłami nadciągającego niczym sztorm na Oceanie Atlantyckim przeświadczenia, że właśnie zaczyna się coś wspaniałego.


Pan Nyllokainen, łamiąc sobie niemożebnie język na mowie polskiej (mowa polska <3), wita mie serdecnije w wiecnyyym Kuusamo!
I pyta, jakim mianem ma sie do mie zawracać – po imieniu, po nazwisko, po pseudonim?
- Po pseudonim. To znaczy, pseudonimem. Brzmi on „Dżingiel” – odpowiadam soczyście, zaprezentowawszy uprzednio Finowi wszystkozębny uśmiech.
- Jaaak, jaaak? – nie rozumie Sami – Cyyyn.. dzyn…
- DŻINGIEL. A dla pana DZYN-GIEL. Wsio rawno, mnie to obojętne, naprawdę.
- Dzyngel, cyngel, dzyngel, dzyngiel – cieszy się Fin, zabierając ode mnie walizkę i prowadząc do wyjścia z zapchanego społeczeństwem lotniska.


W busiku poznaję jeszcze jednego przedstawiciela Suomitów, mrukliwego niczym sam Mistrz Janne Ahonen, więc jego milczenie i łatwo wyczuwalne oklapnięcie nie powodują ogólnego zadziwienia – raczej tworzą rozczulenie właściwe rozpoznaniu czegoś swojskiego i właściwego miejscu. Wzruszam ramionami, gramoląc się na tylne siedzenie, prosto w strzeliste iglice rozpoczętej w niemiecko-angielskim konwersacji o plusach oraz minusach podniebnych lotów (jakże skocznych, zaiste!), genialności mej pracy konkursowej (zostałam od razu poinformowana, że zarżnięty słowami spływającymi z pióra… metaforycznego na klawiaturę Kanadyjczyk znajduje się już w odpowiednim hotelu i bardzo chciałby mnie poznać, gdyż dotychczas nikt nie próbował ubić go w jakikolwiek sposób, a tu raptownie taka diametralna odmiana, no, no, no! pani, DZYNGIEL, ma fantazję, nie sposób jej pani odmówić!)oraz szczegółów warunków zakwaterowania, częstotliwości nadziewania mnie na rozliczne atrakcje or so, czuję się jak zwyciężczyni „Miliard w rozumie”, a nie fejsikowego konkursu z gatunku tych dla ludzi nieskażonych niczym konkretnym do roboty, no, ale co ja będę dyskutować… i to jeszcze z Finami!



- Mogłabym dalej rzec: ledwo przybyliśmy na miejsce, a już przyczłapał do mnie nie kto inny, tylko, wiesz, Mackenzie, ale taki dziwnie radosny, dziwnie szczęśliwy, odrobinę spłoszony i deczko zawstydzony, niczym przed audiencją u królowej brytyjskiej, ale mam na myśli, że bijące od niego jony zainteresowania najwyższej próby były łatwo wyczuwalne, niczym podnoszący się z ziemi ozon po długiej i konkretnej burzy, a ja, no cóż, przywitałam go z zacieszem fajnym, specyficznym dla mnie, a wiesz, Tajemniczy Osobniku, jak?
Rozdarłam się na całe gardło:
- PANIE BOYD-CLOWES! Jak to możliwe, że pan jest jak najbardziej żywy?! Ostatni raz, kiedy się panem konfrontowałam myślowo, tamten człowiek wpychał panu do nosa rulonik utworzony naprędce z miksu ulotek z salonu kosmetycznego i towarzystwa „Compensa”! Wy, Kanadyjczycy, jesteście jednak obrzydliwie żywotni!...
Przechodzący mimo Japończycy i kilku Norwegów, wśród których są same, samiuteńkie znane mi z rozlicznych ekranów twarzyczki Najznamienitszych, kukają na mnie z namacalną atencją, gdy rzucam walizkę na ośnieżoną, zbryzganą błotem ulicę, trafiając w prawą przednią samochodową oponę, a później podbiegam do przybysza z Toronto i rzucam się na mu na szyję…
… przewracając go… prościutko w obłędnie wielką zaspę śniegu!  



Onnea tyttö! Nauti olostasi Kuusamossa!



_________________
Piszę do Was z samego środeczka świąt Wielkiej Nocy (choć to środeczek chylący się ku końcowi czasu celebrowania ;)). Mam nadzieję, że dni wolne od nauki/ pracy upływają Wam, drodzy Czytelnicy, w naprawdę magicznej, rodzinnej atmosferze, pozwalającej na 200% naładować akumulatory do użerania się z szarą, codzienną rzeczywistością ;) 
No i jak odnajdujecie Kuusamo? Na wisienkę na torcie wyjazdu przyjdzie jeszcze czas - już niebawem! ;D

serdecznie pozdrawiam i wracam do zastawionego jadłem stołu,

niedziela, 6 kwietnia 2014

I can do it, I can bring it, I can screw it, I can sing it....

Dzień jak co dzień, niby dzień jak co dzień, ale jednak inny, być może dlatego, że nagle brak mu technologicznej dwoistości Elektronicznej Paulinki, może brak mu trajkotania Marlenki (obowiązkowo o Niemcach), może brak mu Igi, która znowu próbowałaby mnie przekonać „weź, zrób coś z tymi swoimi włosami, Dżingiel, wyglądasz jak bezdomna!”.

<”Następny przystanek: Francesco Nullo”>

Może brak mu mojej pewności co do tego, czy rzucając rękawicę całemu znanemu mi światu towarzyskiemu postąpiłam słusznie. Teraz już nie jestem taka pewna, niemniej nie mam czasu na podobnie idylliczne…

<”Francesco Nullo”>

..rozważania, skoro powinnam raczej zajmować się przygotowaniem do udzielania korepetycji człowiekowi w wieku gimnazjalnym, będącemu sierotą, mieszkającemu w domu dziecka w Nowej Hucie, żądnemu, nieomal spragnionemu, wygłodniałemu do granic trzewi wiedzy z zakresu wiedzy (o, lol) o społeczeństwie, historii naszego pięknego kraju oraz języka polskiego.

<”Następny przystanek: Fabryczna”>

Powinnam przygotowywać się do nauki tego młodego człowieka, do edukowania jego wzrastającego mózgu, ale nie mogę, kiedy ktoś dyszy mi we włosy (niechybny znak, że należy albo zacisnąć zęby, albo ustąpić miejsce siedzące, jakby od tego zależała przyszłość naszej kolorowej planety), WSTAJĘ WIĘC WKURWIONA

<”Fabryczna”>

TYLKO PO TO, ŻEBY SIĘ ZORIENTOWAĆ, ŻE RZUCAM MIĘSEM SPOJRZENIA W KOGOŚ, KOGO TEORETYCZNIE JUŻ BARDZO DOBRZE ZNAM.
I wysiadam. Choć to jeszcze nie mój najmilejszy przystanek.


… źle zrobiłaś, Dżingiel, kretynko, teraz za karę, za niedobór zimnej krwi i chłodnej głowy depcz, przełaź przez kałuże, przez dziurawe płyty chodnikowe, walcz z rowerzystami, walcz ze starszymi paniami i ich maleńkimi psami, które próbują omotać cię smyczą niczym pajęczą nicią, widzisz, jesteś tak zaszokowana, że mimowolnie zaczęłaś tworzyć bąbelkową poezję z rymami częstochowskimi, ale teraz uważaj, bo nadjeżdża-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Bo nadjeżdża taksówka, która opryska cię wodą z kałuży od podeszew modniarskich bucików do skołtunionego arbuza, tylko sobie zawdzięczasz, że uciekłaś przed Nim zanim zdążyłaś w ogóle poprosić o autograf, no, ale skoro nie udało ci się tego dokonać, to może pojedziesz jednak do tej zimnej, egzotycznej Finlandii, pojedziesz jak najbardziej sama, skoro twoje tak zwane koleżanki nie raczą, nie odzywają się, mimo iż to one są winne, najbardziej winne

(„Jak leziesz, ślepa jesteś?!”)

o mało nie dostałaś w łeb parasolką, i bardzo dobrze, może wtedy nie musiałabyś się obawiać, że jeszcze chwila i zdecydujesz się na coś szalonego, olać Macieja, olać studentki, które kochasz, których kochasz, ale których nie możesz się błędnie trzymać jak dotacji unijnej, musisz wypłynąć na szersze wody własnej niezależności, a najlepszą motywacją jest mityczny On, który w dniu dzisiejszym zstąpił do tramwaju i dzięki któremu o mało nie dostałaś zawału mięśnia sercowego…


Ponieważ jestem dziś samotna, muszę rozmawiać z samą sobą. Źle to rokuje memu i tak już poważnie nadwątlonemu przez goniącą mnie kłusem sprozaizowaną rzeczywistość zdrowiu psychicznemu, ale nie mam wyjścia, zatem w końcu docieram do domu dziecka w Hucie, domu mieszczącego się nieopodal osiedla Na Stoku, ale zanim dokonam dzieła wejścia, wkraczam pewnie pod napchaną ludźmi wiatę tramwajową, wyciągam z przemoczonej kieszeni komórkę, wybieram odpowiedni numer telefonu po odblokowaniu klawiatury i


„Dżings, jeśli wyjedziesz, z nami liter@lnie KONIEC. ;*** M.”


Biję się z myślami.
Ale zaraz, nie mogę dać się zastraszyć temu informatycznemu matołowi!

(„Czy może mi pani powiedzieć, za ile odjeżdża „4”?)


Z całego tego fińsko-nienormalnego zamieszania zapomniałabym o moim gimnazjaliście, gimnazjaliście o imieniu Paweł, który, gdy go uczę, gdy się staram, w czynie społecznym i dbaniu o Jeszcze Odrobinę Dobra w sobie, bezczelnie żuje gumę jak krowa soczysty spłachetek oderwanej mosiężną szczęką trawy, tworzy balony wypełnione skorodowanym przemianą materii powietrzem, strzela tymi pierdolonymi balonami nieomal w mą twarz, a wzrok ma przy tym tak niemożliwie zblazowany, pełen jednocześnie i szacunku, i pogardy, że ta dwoistość przypomina mi o wszystkich najgorszych momentach życia mego, i muszę wziąć się w naprawdę silną, wręcz mocarnie, garść, aby nie splunąć Pawłowi w niepokalaną rozsądkiem twarz, umysł ma, czasem powie odkrywczą myśl, jak tą o jonizowaniu gazów szlachetnych, za to nie wie, co to Okrągły Stół, „Solidarność” i spółgłoska

Zwracam się do niego per „koleś”
I kiedy wracam do domu

<”Następny przystanek: Centralna”>

przypominam sobie w jednym rzucie naszą rozmowę
- Słuchaj, Paweł, mogłabym z Twojej komy gdzieś zadzwonić? Spoko, oddam równowartość przedzwonienia. Będziesz miał na gumki. Do mazania.
Przeszywa mnie wzrokiem niczym szpikulcem.
A później podsuwa mi swojego zdezelowanego komórczasa nieomal pod sam kształtny nosek.

<”Centralna”>

- Gdzie chcesz zadzwonić?
Pęknięcie balona.
Nie odpowiadam, już jestem w trakcie innej rozmowy; kto wie, czy nie ważniejszej.
… po czym oddaję Pawłowi telefon i przechodzę do pytania o ilość posłów, zasilających ustawowo nasz Sejm.
Oczywiście, nie zna odpowiedzi, ofiara.

Nie większa ode mnie.

<”Następny przystanek: M1 Aleja Pokoju”>

NIE WIERZĘ, W TO, CO ZROBIŁAM.
ACZKOLWIEK JESTEM Z SIEBIE NIESKOŃCZENIE DUMNA.

<”M1 Aleja Pokoju”>


Wysiadam w pośpiechu. Jeszcze nie wierzę, wciąż nie daję wiary, że dokonałam w ciągu ostatnich dwóch godzin tylu wspaniałych rzeczy!

Pędzę przez deszcz, smagana wiatrem, spalinami i smogiem, wprost w paszczę centrum handlowego, ale czy to ważne, skoro, udając związek miłosny z kolegą ze studiów, zerwałam z Maciejem, skoro odważyłam się napisać do dziewczyn, że żadna z nich nie dostąpi zaszczytu, bo muszę choć raz być egoistką, zwłaszcza taką, która wypstrykała się z forsy na głupią jazdę taksówką po całym mieście, muszę być trochę szalona, a może i muszę być prawdziwie inteligentna, skoro na środku jezdni, na środku wysepki dla pieszych, wyciągam z kieszeni swego mokrego jak woda, najzwyklejsza woda, płaszcza telefon komórkowy, odblokowuję go paranoicznie, nerwowo, WYBIERAM NUMER
i potwierdzam odbiór głównej nagrody w konkursie!



Finlandio, nadchodzę; świecie, przepraszam


______________
Emocje jak przy zbieraniu porzeczek - jedyną atrakcją może być to, iż Dżingiel postanowiła się zbuntować. Teraz wreszcie akcja nabierze długo oczekiwanych rumieńców! :D 
Przepraszam za krótkość rozdziału. Co za odmiana - również dla mnie ;D 

serdecznie pozdrawiam,